poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 8 + Święta!

*Kilka dni później, szpital*

           - Jak myślisz, co ona czuje? - spytał Brad siedząc na szpitalnym krześle przy łóżku dziewczyny.
- Nie wiem. Nigdy nie byłem w śpiączce - odpowiedział mu przyjaciel.
- Wiesz co? Cholernie mi źle.
Drugi mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na gitarzystę.
- Nie mogę już tak dłużej żyć w nieświadomości. To chore, ale ja po prostu jej potrzebuję. Chciałbym zobaczyć jej uśmiech, porozmawiać z nią, poznać bliżej. Nie przyjmuję do siebie wiadomości, że ona w każdej chwili może odejść... Tak po prostu...
- Brad, przecież wiesz, że z tego wyjdzie. Nadzieja umiera ostatnia, nie mówiłem ci już tego? - uśmiechnął się Chester.
- Wiem... ale i tak mi źle.

*** Studio

       Muzycy spotkali się na wieczornej próbie. Musieli wyćwiczyć jeszcze kilka kawałków przed najbliżsym koncertem w Londynie. Brad okropnie się denerwował. Nie mógł sobie wyobrazić, że będzie musiał zostawić dziewczyna i wyjechać z Los Angeles na dwa, góra trzy dni. Wszystko działo się dla niego zbyt szybko. Trudno było mu się skupić na czymkolwiek innym niż na dziewczynie. Co jakiś czas mylił dźwięki, zmieniał rytm, czy melodię. Na początku Chester posłał mu wyrozumiałe spojrzenie, dobrze wiedział jak czuje się przyjaciel. Sam był w podobnej sytuacji. Kilka razy pomylił tekst, albo zabrakło mu oddechu. Reszta zespołu nie mogła zrozumieć jakim cudem tak nagle wokalista i czołowy gitarzysta zaczęli mylić się na ważnych próbach. Zawsze byli maksymalnie skupieni, bardzo się starali, aby wszystko wyszło jak najlepiej. Na każdym spotkaniu dawali z siebie wszystko i myśleli tylko o muzyce jaką tworzą. Nigdy nic nie zaprzątało im głowy. Dzisiaj jednak byli nieobecni. Myślami oboje czuwali przy szpitalnym łóżku Cesarii. Mike to zauważył. Wkurzył się widząc, że chłopcy ani trochę nie przykładają się do swojej roboty. Zmiękł jednak, gdy przypomniał sobie o wypadku. Rozumiał Brada, ale nie mógł pojąć dlaczego Chazz tak bardzo się tym przejmuje.
- Chester, widzę, że coś jest nie tak. Przećwiczmy piosenkę, w której będą wszystkie twoje uczucia, i zaśpiewasz ją z sercem, dobra? - zaproponował Shinoda. Dobrze wiedział, jak wykorzystać przygnębienie Chestera.
- Może być Given up. Chyba będzie dla mnie w sam raz - wokalista spojrzał na Delsona, który bawił się kostką od gitary udając nieobecnego. W rzeczywistości przysłuchiwał się słowom Chestera. - Brad, odpowiada ci?
Chwila ciszy. Gitarzysta po chwili powoli podniósł głowę i odezwał się jakby lekko zduszonym głosem.
- Nie... Nie będziemy wykonywać piosenki o poddawaniu się. Sam mówiłeś Chazz, że nadzieja umiera ostatnia...
- W takim razie Bleed it out. I już nikogo nie pytam o zdanie. Może nie pasuje, ale gówno z tego.
Chłopaki lekko zdezorientowani spojrzeli na Benningtona, później przenosząc wzrok na Mike'a. Ten tylko zrezygnowanie wzruszył ramionami i na migi pokazał, żeby zrobili swoje. Jedynie Brad znowu zaczął bawić się kostką. Zaczynał. Nie miał ochoty na tą próbę, nie chciał nic robić tylko czuwać w szpitalu. Wiedział jednak, że nie może odpuszczać, bo niedługo koncert na jednej z większych imprez i nie mogą go zawalić. Cholernie zastanawiał go stan Chestera. Niby też się przejmował, ale że tak bardzo? Coś tu nie pasowało...
Dobra, koniec rozmyślań. Brad zaczął grać swoją partię. Tym razem nie pomylił dźwięków. Skupił się całym sobą nad tym utworem. Nie chciał już więcej wkurzać Spike'a. On i tak miał już dużo problemów na głowie.
Następny wchodził Dave. Bardzo lubił BIO, więc często grał swoją część w domu, kiedy chciał się odprężyć. Nie musiał się skupiać, aby zagrać dobrze. Jego myśli koncentrowały się na wydarzeniu sprzed kilku godzin. Jeden telefon od jednej, kiedyś ogromnie ważnej osoby wywrócił jego dotychczasowe życie do góry nogami. Zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Nie mógł poradzić się przyjaciół, gdyż był przekonany, że albo go wyśmieją, albo nie będą w stanie mu pomóc. Został więc sam. Dobrze wiedział, że musi się z tym 'przespać' żeby podjąć decyzję. Może nie będzie ona tą odpowiednią, ale przynajmniej on sam będzie ślepo przekonany, że zdecydował dobrze. W każdym razie, do spotkania ze swoją byłą dziewczyną miał jeszcze około 24 godzin...

***

- Wiesz co? Ciekawią mnie jej kolczyki.
- Fakt, dużo ich ma. 
Brad i Rob siedzieli przy szpitalnym łóżku Chess. Po skończonej próbie perkusista zabrał kolegę, aby się trochę odstresował. Wiedział, że widok dziewczyny pozytywnie na niego zadziała. Miał też plan, aby wyciągnąć od niego, co tak naprawdę czuje.
- Myślisz, że jest taka jak inne dziewczyny? - spytał Bourdon.
- Nie. Na pewno nie. Spójrz choćby na to - Delson najdelikatniej jak umiał ujął rękę Cesarii w swoją dłoń. Przejechał lekko po Microdelmal'u* umieszczonym w jej serdecznym palcu. - Jakby gwóźdź wbity w palec...
Mężczyzna delikatnie jeździł opuszkami palców po kolczyku, a potem całej dłoni poszkodowanej. Nie przestawał wpatrywać się w jej oblicze. Nie było już tak zmęczone i posiniaczone jak wcześniej. Teraz jej twarz była bardziej promienna, wydawało się, że jej powieki drżą. Robert obserwował Brada i jego ruchy bez przerwy. Przeczuwał, że coś ukrywa, ale nie myślał, że zakochał się w tej dziewczynie. Właściwie to były tylko jego przemyślenia, więc nie mógł być niczego pewien. Postanowił zachować to, co się tu zdarzyło w tajemnicy. Bał się, że Chester z jego niewyparzonym językiem trochę przesadzi, i wrażliwy Brad będzie cierpiał. A on, jako jego przyjaciel tego nie chciał.
- Patrz... - szepnął cicho gitarzysta. W bardzo dziwnym miejscu, bo na wewnętrznej stronie kciuka widniał wytatuowany napis ,,Never Give Up!". Był napisany drobnymi literami, tak, że ledwo dało się go dostrzec, a co dopiero odczytać. Jednak on zdołał. Był zachwycony. Zastanawiał się, jakie jeszcze niespodzianki sprawi mu ta tajemnicza dziewczyna.
- Co tu jest napisane? Bo nic nie widzę - odezwał się Rob. Skłamał, widział bardzo dobrze. Chciał tylko zbliżyć się do dziewczyny i przyjrzeć jej się bliżej. Jego także ciekawiła ta postać i sytuacja.
Kiedy zbliżył głowę do ręki Chess, Brad odsunął rękę. Nie chciał, aby przyjaciel zobaczył jak bardzo się trzęsie. Każdy dotyk dziewczyny przyprawiał go o drgawki. Cholernie przejmował się tą sprawą i martwił o stan zdrowia nieznajomej. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego tak się czuł. Po prostu tak było i już. Nic tego nie zmieni.
Perkusista odsunął się od łóżka i szturchnął Delsona w ramię. Ten, dotychczas wpatrujący się w krajobraz za oknem gwałtownie się odwrócił i spojrzał pytająco na perkusistę.
- Mam dziwne wrażenie, że się budzi. Ale to tylko moje zdanie... - powiedział tajemniczo.
Brad natychmiast przeniósł wzrok na dziewczynę. Wcześniej jej powieki lekko drżały, teraz próbowały się unosić. Jej dłoń, którą wcześniej trzymał Brad także zaczęła wykonywać prawie niezauważalne ruchy.
Żaden z mężczyzn się nie poruszył. Oboje wpatrywali się w oblicze ciemnowłosej. Gitarzysta nie potrafiłby opisać tego, jak poczuł się w tej chwili. Był ogromnie szczęśliwy, pierwszy raz w życiu poczuł coś takiego. Z drugiej strony czuł strach. Jak zareaguje dziewczyna gdy zobaczy dwóch szurniętych obcych facetów zwisających nad jej łóżkiem...? I czy w ogóle zareaguje...

_________________

A, spalcie mnie na stosie, rozdział do dupy :D
No ale cóż zrobić.
Przepraszam Was, że nie komentuję. Pojawiam się i znikam...
Ale łapcie życzenia świąteczne, najzajebiaszcze jakie mogą być!
Wymyśliła je moja przyjaciółka, najlepsza pod Słońcem :*
Także dziękować tej tu J.Z. czy tam czegośtamgunso-holiczce xD

Dużo Whiskey i radości,
Benninghton'a pośród gości,
Mike'a wśród prezentów mnóstwa,
gdzie po prostu jest rozpusta,
Flaszkę "Jack'a" z Bradem także i
bez żony, no bo jakże !
Roba z wódką na Rok Nowy -
to alkohol standardowy !
Dużo keksu i Phoenix'a,
który bas swój w dłoni ściska,
A na koniec Joe z kokardką
i świąteczną piękną kartką!
I pamiętaj, zawsze wszędzie -
Linkin Park żyć wiecznie będzie !!!!!!!!

Jeśli chodzi o ten keks... khe, khe... :''''))))) nie pytajcie xDDD

Wesołych Świąt kociaki! :*

Zdrowia, szczęścia, pomarańczy,
Niech Wam Linkin nago tańczy!   xD

Taak, nie wiedziałam którego tam umieścić ... xD

Rock n' Roll Babe!
  \m/

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 7

            To niemożliwe...
Co ja robię...?  Siedzę? Latam? A może po prostu stoję? To nie mieści się w głowie... Jak mogę być jednocześnie w dwóch miejscach?
Nie tylko to mnie zastanawia.
Kim jest ten mężczyzna siedzący bez przerwy przy moim łóżku i wydający się być tak bardzo zmartwionym o mój stan...? Dziwne uczucie. Po raz pierwszy od śmierci rodziców ktoś zdaje się interesować moją osobą. Może to tylko chora wyobraźnia, ale zawsze coś.
Ten mężczyzna kogoś mi przypomina... Ma kręcone, ciemne włosy. Przecież to nierealne! Moja wyobraźnia posadziła na małym krzesełku przy szpitalnym łóżku Kirk'a Hammett'a z Metallicy... A może to Slash?
Zaraz, przecież obaj ci gitarzyści mają długie włosy. Owszem, są bardzo podobni do owego jegomościa, ale to raczej nie oni...
Ten jest chudy i najwyraźniej młodszy.
Nie wiem jak, ale próbuję poruszyć się w stronę mężczyzny. Jakimś cudem znajduję się teraz naprzeciwko niego. Usiadłam na krańcu mojego szpitalnego łóżka, na którym leżę... Mówiłam już, że to niemożliwe?
Zaczęłam wpatrywać się w jego oblicze. Wiem, że mnie nie widzi, ani nie słyszy. On nadal siedzi wpatrzony w moje zmasakrowane ciało. Z jego oczu można wyczytać wiele jednoznacznych uczuć: Troskę, zmartwienie, współczucie i coś jakby złość... Ale nie na mnie, na samego siebie.
Przyjrzałam mu się bardzo dokładnie. Jego krótkie, prawie czarne kręcone włosy idealnie komponowały się z brązowymi oczami i lekkim zarostem. Był bardzo szczupły. Jego palce były długie, a dłonie zadbane. Coś podsuwało mi myśl, że jest gitarzystą. Siedział lekko zgarbiony na maleńkim krzesełku przy szpitalnym łóżku. Nerwowo poruszał dłońmi i bez przerwy na mnie patrzył. Oczywiście na tą mnie, która leżała nieprzytomna w łóżku...
Wstałam i obeszłam postać dokoła. Lekko dotknęłam opuszkami palców jego ciała, żeby upewnić się, że to nie sen. Czułam to, czułam jego ciepłe ciało pod swoimi palcami. Kiedy moja dłoń zetknęła się z jego ramieniem mężczyznę przeszedł dreszcz. Ja sama poczułam coś dziwnego. Nie potrafię tego opisać. To było coś, czego jeszcze nigdy nie czułam... Coś innego, zupełnie nieznanego...
Zostawiłam mężczyznę w spokoju i podeszłam do tych urządzeń, które rzekomo utrzymywały mnie przy życiu. Przyjrzałam się im, a potem przeniosłam wzrok na moje ciało leżące bezwładnie na pościeli. Byłam cała w bandażach. Moja głowa była w nie owinięta, także brzuch. Na prawej ręce miałam gips. Na szyi zaś znajdował się specjalny kołnierz.
Zdziwił mnie fakt, iż nie zdjęli mi kolczyków. Myślałam, że zazwyczaj przy takich akcjach lekarze pozbywają się zbędnych ozdób pacjentów.
Zaczęłam zastanawiać się co się niedawno stało. Wygląda na to, że coś mnie mocno pokiereszowało. Tylko co to było...?
Zamknęłam oczy i spróbowałam przenieść się do wydarzeń sprzed kilku dni...
Jak przez mgłę widziałam wielki ruch. Gdzieś tam była karetka pogotowia, policja. Ale wcześniej... Te loki... To on mnie uratował. Dlatego siedzi tu tyle czasu? Bo przejmuje się losem świruski, której uratował życie? Czemu on to robi? Przecież ja nie jestem nic warta. Istnieję tylko po to, aby cierpieć i zatruwać innym życie. Niekiedy inni cieszą się z mojego nieszczęścia. Ja sama czasami mam wszystko gdzieś i zaszywam się w miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Nie zapominam zabrać ze sobą potrzebnego 'sprzętu'... Czemu to robię? A dlatego, że chcę jak najszybciej odejść z tego świata. Dobra, chciałam...
Teraz poczułam, że dla kogoś mój los nie jest obojętny. W końcu jakaś osoba zaczęła się o mnie choć trochę martwić. Jednak boję się jej. Ze strachem myślę, jak zareaguje na nasze pierwsze spotkanie, gdy będę w pełni przytomna. Może się ucieszy, ale to na początku. Kiedy pozna mnie bliżej, zwyczajnie ucieknie. Przyzwyczaiłam się. Każdy z kim starałam się zawrzeć jakąkolwiek więź, znikał gdy tylko zobaczył moje tatuaże lub obwisłe uszy. Moi 'znajomi' ulatniali się, gdy zaczęłam się przy nich otwierać. Podejrzewam, że z nim będzie tak samo. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale taka jest prawda. Może będzie inaczej, ale szanse są naprawdę minimalne. Nie wiem, czy ze mną jest coś nie tak, czy może ten świat do reszty schodzi na psy.
No i co dalej? Nadal będę tu tak stać, latać, czy nie wiadomo, co jeszcze?  Czy mogę już po raz kolejny usnąć? Proszę...

*Trochę wcześniej*

          Brad usłyszał dźwięk silnika samochodu. Bardzo dobrze go znał, mimo to nie poruszył się. Dopiero, kiedy usłyszał kroki za sobą odwrócił się i ujrzał cały zespół. Kolejno Chestera, Michael'a, Rob'a, Dave'a i Joe'go. Wszyscy mieli zatroskane twarze, ale jednak się uśmiechali. Byli szczęśliwi. Cieszyli się, że go odnaleźli. Ale on nadal był smutny. Martwił się. Tak cholernie martwił się o tą dziewczynę, która teraz leży w szpitalu i z całych sił próbuje powrócić do życia. Tak bardzo chciał, żeby ona wyzdrowiała. Pragnął ją poznać, marzył o tym, aby z nią porozmawiać, a jego skrytym pragnieniem było przytulenie dziewczyny zaraz po tym, jak się obudzi. Odpychał od siebie jedną myśl, która trwale utkwiła w jego umyśle i wierciła mu w nim wielką dziurę, którą wypełnić mogła tylko jedna osoba...
Chester stał i wpatrywał się w przyjaciela. Spodziewał się, że Delson bardzo przejmuje się sprawą Chess. Jednak nie tylko jemu dziewczyna nie była obojętna.
Bennington za każdym razem, gdy zauważał swoje odbicie zadawał sobie w myślach masę pytań: ,,Kto to jest? Kto spowodował wypadek? I dlaczego ja do cholery tak się tym przejmuję?!"
 W umyśle każdego mężczyzny kłębiło się wiele pytań, na które na razie nikt nie zna odpowiedzi.
- Bradson, martwiliśmy się o ciebie - zaczął Mike. Chciał kucnąć przy koledze i pocieszyć go, ale ten zdążył już wstać i otrzepać ubranie z kurzu.
- Nie potrzebnie. Ale doceniam to - uśmiechnął się blado - Wracamy?
Spike przytaknął.
- Jadę z tobą. Jeszcze znowu coś wykombinujesz - zaśmiał się Chester.
- Jasne - zgodził się BBB przeciągając ostatnią sylabę.
Po chwili wszyscy znaleźli się w samochodach. Kiedy Delson i Chazz zasiedli w fotelach, wokalista zabrał głos.
- Bardzo się martwisz, prawda?
Gitarzysta nic nie odpowiedział. Kiwnął lekko głową wpatrując się w przestrzeń przed nimi. Dokładnie w odjeżdżające auto Rob'a. Chciał odpalić silnik i ruszyć za nimi, ale przyjaciel go zatrzymał.
- Zaczekaj. Porozmawiajmy.
Brad usłyszał jego słowa bardzo wyraźnie. Poluzował ręce na kierownicy i spuścił nogi z pedałów.
- Ostatnio dużo się wydarzyło... - zaczął niepewnie. Bardzo bał się reakcji przyjaciela.  - Ten wypadek wiele zmienił. W twoim życiu, właściwie w życiu nas wszystkich. Teraz żyjemy w niepewności, nie wiemy, co będzie dalej - Chester nie przerywał swojej wypowiedzi i wpatrywał się w las rozciągający się wokół. - Ale wiesz co? Ja myślę, że będzie dobrze. Fakt, wszystko może się spieprzyć w jednej chwili, ale nadzieja umiera ostatnia, prawda? W dodatku masz nas. Masz przyjaciół najlepszych pod słońcem, uwierz mi. I jeśli potrzebujesz pomocy, porady lub czegokolwiek innego, to pamiętaj, że w każdej chwili możesz na nas liczyć. Zaufaj nam.
Delson nie wiedział co powiedzieć. Spojrzał na Chestera i w jego głowie powstał wielki bałagan. Zdołał wydusić tylko kilka słów.
- Chester... Ja...
- Nie spodziewałeś się? - uśmiechnął się do siebie. - Powinieneś się przyzwyczaić. Do czasu, kiedy sprawa tej dziewczyny się nie wyjaśni, a ty nadal będziesz się tak zamartwiał, obwiniał i oddalał się od nas to często będziesz wysłuchiwać takich kazań - wokalista odwrócił się do przyjaciela, który nadal zdziwiony wpatrywał się w Benningtona i uśmiechnął się. - Jedźmy już. Zadzwonie do Mike'a i powiem, żeby się nie martwili. Zawitamy w szpitalu? Co ty na to?
- Oczywiście - gitarzysta otrząsnął się, uśmiechnął i ruszył. To wszystko było tak dziwne, tak niespodziewane, a zarazem tak wspaniałe. Tak bardzo szanował Chestera. Uważał, że nikt inny nie potrafi tak dobrze radzić sobie z przeciwnościami losu...

***

Wiecie jak to jest?
Znajdujesz się przed dwoma bramami: jedna prowadzi do nieba, druga do piekła. Nie możesz się ruszyć, nawet mrugnąć. Nie oddychasz. Stoisz i patrzysz. Każda brama jest otwarta. Nie możesz wejść w żadną z nich, więc wiesz, że to jeszcze nie koniec. Możesz tylko patrzeć. W jednej bramie widać szczęśliwych ludzi. Dzieci biegają po łąkach, dorośli odpoczywają, a młodzież rozmawia i spotyka się ze znajomymi. W momencie przypominają Ci się wszystkie dobre uczynki jakie uczyniłeś przez całe życie. Jeśli jest ich mało, musisz to nadrobić. Spójrz w drugą bramę. Czy chcesz tam wylądować? Chcesz żyć przez wieczność w świecie pełnym nienawiści, gniewu i brutalności? Chcesz być torturowany? Przypomnij sobie wszystkie przykrości jakie uczyniłeś innym. Wrócisz jeszcze na ziemię, nie bój się. Lecz musisz odpokutować za te złe rzeczy. Inaczej spotka Cię los potępionego.
Które życie wybierzesz?
 Szczęśliwe, czy może tragiczne? Zastanów się dobrze, jeszcze masz okazję coś zmienić.

______________________

Dziś trochę inaczej ;)
A wiecie jaki dziś dzień? Taaak!
URODZINY BIG BAD BRADAAA!!!!
No to śpiewamy:  ♫♫  ♪ ♪
Happy birthaday to youu!!! ♪
Gdybym mogła, to wjechałabym do jego mieszkania, rzuciła mu się na szyję i wykrzyknęła: ,,Wszystkiego najlepszego!!" No ale nie mogę... :/
Tak więc, Bradfordzie Philp'ie Delson,
życzę Ci szczęścia, jeszcze większej muzycznej kariery, wspaniałej rodziny, zajebistego życia, jeszcze większej ilości fanów i duuuużooo ilości weny! :D
Ach, i pamiętaj, że Cię kocham ♥
Jako dodatek dołączam kolaż a'la Tina Miszcz Paint'a xD
Wy też życzcie coś Bradsonowi! :3
P.S. Dzięki Nika za użyczenie zdjęć ze stronki :*

Happy Birthday Brad! :** ♥ :D

środa, 20 listopada 2013

OneShot - I Ain't Goin' Down

             Kolejny piękny dzień. Moje życie jest wspaniałe. Mam kochającą i rozumiejącą małżonkę, robię w życiu to, co kocham, mam, a raczej mamy fanów, którzy rzuciliby się za nami w ogień. Czego chcieć więcej? Pewnie zastanawiacie się, co robię, że jestem taki szczęśliwy. A no właściwie nic. Szczęście przychodzi do mnie samo. Idę właśnie jedną z ulic Los Angeles. Co druga osoba się do mnie uśmiecha, niektórzy proszą mnie o autograf. Można pomyśleć, że mnie to męczy. Nie. Ja to kocham, to moje życie. Kocham swoich fanów, jesteśmy rodziną. Bez nich nie byłoby tak wielkiej kariery i wszechobecnego szczęścia.
Otworzyłem drzwi do mojego domu i wszedłem do środka. Usłyszałem wesołe śmiechy synka i mojej żony. Kolejna część mojego życia - rodzina.
Podszedłem do kanapy w salonie i nachyliłem się nad nią, aby pocałować Annabelle w usta.
- Dzień dobry - powiedziałem wesoło.
- Witaj kochanie - uśmiechnęła się.
- Cześć młody - połaskotałem siedmiomiesięcznego synka po brzuchu. Ten uśmiechnął się i przywitał po swojemu.
- Jesteś głodny? - spytała moja żona. Nie oczekiwała odpowiedzi. - Zajrzyj do garnków - wskazała na kuchenkę w kuchni. Nie mieliśmy tam drzwi, salon był połączony z drugim pomieszczeniem.
- Jasne - uśmiechnąłem się szeroko po czym zabrałem się za nakładanie na talerz mojego ulubionego dania.

***

- Cholera jasna! Koncert za kilka dni, a tego debila znowu nie ma! - zawołał wkurzony Duff  stojąc na środku pomieszczenia do prób i wymachując rękami.
- Spóźnia się już dobrą godzinę... - zaczął Izzy, ale wszedłem mu w słowo:
- W dodatku to już któryś raz!
Po chwili do pokoju wparował Axl.
- Doberek! - przywitał się wesolutko. Zmierzyłem go wzrokiem i spojrzałem na Izzy'ego stojącego obok mnie. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia mówiące:
,, Znowu jest na haju..."
Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale ostatnio przesadza. Fakt, my wszyscy nie jesteśmy święci, często coś wciągniemy, czy wypijemy coś mocniejszego, lecz staramy się ograniczać. Zwłaszcza Izzy. Z Axl'em jest za to coraz gorzej. Spóźnia się na próby, olewa koncerty. Jeśli już przyjdzie to zazwyczaj pod wpływem narkotyków lub innych pierdół. Przenieśliśmy nawet próby na rano, aby nie zdążył się naćpać ani opić. Jednak ten pomysł nie przyniósł zadowalających efektów. Rose pojawiał się z ogromnym bólem głowy i brakiem chęci do życia. Po ludzku: na kacu. Balował wieczorami, bo wiedział, że nie musi wypełniać obowiązków. Później rano zdychał na kanapie w sali prób. Jestem pewny, że będzie coraz gorzej...
- Możemy zaczynać tą cholerną próbę?! Axl, kurwa, czemu znowu się spóźniłeś?! - wykrzyknął wkurzony Duff. Okey, tolerowaliśmy spóźnienia do pół godziny, ale pięć razy tyle? No bez przesady...
- Duff, Duff, Duff... Nie denerwuj się tak, życie jest piękne! - uspokajał go Axl.
- Zamknij ryj i idź na odwyk - syknął McKagan.
- Ale po co? Przecież tak jest dobrze - uśmiechnął się nie trzeźwo.
- Po co?! Jeszcze pytasz?! - Basista był już wkurzony do granic możliwości. - A po to, że za chwilę przedawkujesz! To cholerstwo niedługo cię wykończy! Chcesz tego?! - w tym momencie podszedł do niego bliżej. - Chcesz?! - wykrzyczał mu w twarz.
- Duff... Przyjacielu. - powiedział spokojnie Rose i położył koledze rękę na ramieniu.
- Nie dotykaj mnie - muzyk zrzucił jego rękę ze swojego ciała. - I nie nazywaj mnie już swoim przyjacielem - spojrzał wokaliście głęboko w oczy i wyszedł trzaskając drzwiami z całej siły. Cały zespół przypatrywał się tej kłótni z ogromnym zdziwieniem. Nikt nie odważył się odezwać. Nie, kiedy Duff wpadł w furię.
- No co? Zdenerwował się biedaczek - uśmiechnął się lekko Axl.
Spojrzałem na Stevena. Stał z wzrokiem pełnym nienawiści. Podszedł do wokalisty stojącego na środku pokoju. Spojrzał mu głęboko w oczy. Jego wzrok mówił wiele. Chyba sami się domyślacie, co miał na myśli. Sugerował, że perkusista naprawdę wkurzył się na kolegę. Wiedziałem, że ma ochotę go uderzyć. Nie zrobił tego. Wyszedł z pomieszczenia poruszając przy tym drzwiami na wszystkie strony.
- Co z wami dzisiaj? - spytał Axl.
Razem z Izzy'm podeszliśmy do niego. Brunet chwycił wazon z kwiatami stający na pobliskim stoliku i wylał jego zawartość na głowę Rose'a. Ja zastosowałem bardziej drastyczne kroki. Zwyczajnie dałem mu w pysk tak, że się zachwiał. Zrobiłem to za Steven'a. I za siebie.
- Nieopanowany ćpun - rzuciłem i wyszedłem z pomieszczenia. Izzy jeszcze szepnął mu ,,czułe słówka" i wyszedł zaraz za mną. Axl krzyknął jeszcze jakieś wyzwiska w naszą stronę, ale nie usłyszeliśmy za wiele.
- Widzę, że sytuacja nadal napięta - Nie wiadomo skąd wziął się przy nas Duff.
- Co ty tu robisz? Myślałem, że wyszedłeś - zdziwił się Izzy.
- Obserwowałem przebieg wydarzeń - uśmiechnął się tajemniczo McKagan.

***

Axl dobija się do mnie od rana. Nie wierzę, że w końcu wytrzeźwiał. To do niego ani trochę nie podobne. Z tego co wiem, dzwonił do każdego z chłopaków. Byliśmy na niego wkurzeni, więc nikt nie raczył odebrać.
Dzwonek do drzwi. Siedziałem na górze przygrywając sobie na akustyku, więc Ann poszła otworzyć. Nie wiedziałem z kim i o czym rozmawia, ale usłyszałem śmiech. Postanowiłem zejść na dół. Byłem w połowie schodów, gdy zobaczyłem rozmówcę mojej żony. Ogarnęła mnie wściekłość. Stał tam nie kto inny jak Axl, w dodatku zamiast błagać mnie o przebaczenie zwyczajnie żartował z moją żoną.
- Czego chcesz? - warknąłem.
- O, Slash - powiedział lekko zdziwiony, gdy mnie ujrzał. Z czasem zbliżałem się do niego, a uśmiech coraz bardziej zanikał na jego twarzy. - Właściwie, to ja do ciebie... - rzucił zakłopotany.
- Po co? Zabrakło ci prochów? - spytałem ironicznie. Poczułem lekkie szturchnięcie w bok i usłyszałem kobiecy głos szeptający upominająco moje imię. Zignorowałem to.
- Slash, chcę cię przeprosić... - zaczął Rose.
- To ja może was zostawię - powiedziała Annabelle i poszła w stronę salonu rzucając Axl'owi lekki uśmiech.
- Myślę, że nie powinieneś przepraszać tylko mnie.
- Byłem już u Izzy'iego, zaraz jadę do reszty.
- Nie wystarczy przeprosić zespołu.
- Co? - Był zdezorientowany.
- No pomyśl, chyba że twój nie trzeźwy mózg umarł razem z wątrobą i rozumem - prychnąłem.
- Saul, błagam... - Wow, pierwszy raz powiedział do mnie po imieniu. Coś musi być na rzeczy. - Chce się poprawić. Pomyślałem trochę i wiem, że zrobiłem źle. Jeśli nie poradzę sobie sam to... - tu przerwał. Nie wierzę żeby Axl podejmował tak drastyczne środki. - To pójdę na odwyk... - powiedział z bólem. Ostatnie słowo przeszło mu przez gardło z wielką trudnością. - Błagam, powiedz. Kogo mam jeszcze przeprosić? - zapytał i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Ech... nie uważasz, że pasowałoby przeprosić fanów i...
- Fanów? - wszedł mi w słowo.
- Tak, fanów. Gościu, koncert jest jutro, a my nie mieliśmy żadnej próby!
- O cholera! - uderzył się w czoło.
- Ale została jeszcze jedna osoba do przeproszenia...
- Kto taki? - zaciekawił się.
- Ty sam - powiedziałem, po czym zamknąłem mu drzwi przed nosem.

***
- U ciebie też był? - spytał Steven, gdy siedziałem już u niego na kanapie.
- Tak. Uświadomiłem mu kilka istotnych rzeczy - rzuciłem.
- Mocno mu pojechałeś? - zapytał. Trudno określić czy ton jego głosu przepełniony był nadzieją, czy zatroskaniem...
- Nawet nie podniosłem głosu. Mówiłem spokojnie.
- Co ci jest? To do ciebie nie podobne - zmartwił się perkusista.
- Nie wiem Adler, nie wiem... - powiedziałem i oparłem się o oparcie kanapy.

Kilka tygodni później

Sytuacja pogarsza się coraz bardziej. Axl mówił, że się poprawi, a tymczasem ćpa i chleje w najlepsze. Z Duffem też jest coraz gorzej. Widzę, że nie może już wytrzymać z Rose'm.
Zostałem wezwany do Stevena. Mówił, że musi nam coś ogłosić. Mam nadzieję, że mówiąc ,,nam" miał na myśli tylko jego, Duffa, Izzy'ego i mnie...
Po chwili byłem już pod domem Adlera. Miałem blisko, więc poszedłem pieszo. Nie chciało mi się ruszyć mojej wielkiej dupy, aby wyprowadzić samochód z garażu. Zagotowało się we mnie, kiedy zobaczyłem, że na kanapie siedzi Axl. Cholera.
- To co chciałeś nam oznajmić Adlerku?
- Ciebie to chyba najmniej interesuje - odparł Rudemu.
- Spieprzaj - rzucił pod nosem myśląc pewnie, że nikt nie usłyszy. Żałosne.
- Spokój - zarządził Izzy. - Wal Steven.
- Myślę, że głównego sprawcę tego zamieszania gówno to interesuje - tu posłał Axl'owi mordercze spojrzenie na co ten odpowiedział mu środkowym palcem. Matko, banda idiotów. - Ale... - przerwał. Co on chce do cholery powiedzieć? - ...rozwiążmy zespół - wydusił.
- Co?! - wykrzyknął Stradlin kiedy przestał krztusić się wodą.
- Steven, coś jeszcze? - spytałem podejrzliwie.
- Właściwie, to tyle... - lekko się zawahał jakby chciał coś jeszcze dodać, ale ostatecznie nic już nie powiedział. No i co teraz? Zespół to dla mnie całe życie. Dzięki niemu poznałem moją żonę i wielu wspaniałych ludzi, jakimi są moi fani. Jestem jednym z najlepszych gitarzystów na świecie, a bez zespołu taka kariera nie byłaby możliwa. I mam to teraz od tak porzucić? Ten tam na górze ma chyba ze mnie niezły ubaw...
- Że jak?! - zdziwił się Rose.
- Dobra... - odezwał się cicho McKagan. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. - No co? Przecież to nie ma sensu. Media nas zniszczą. Czytaliście ostatnie gazety? Oglądaliście telewizję? Dziennikarze cię widzieli, Axl. Przez kilka dni cię obserwowali. Nigdy nie byłeś trzeźwy i w dodatku sprowadzałeś sobie do domu jakieś cholerne panienki! To koniec, przegraliśmy - po swoim męczącym monologu opadł na fotel.
- Chyba was pojebało! Nie pozwolę, by nasz zespół się rozpadł! Jesteśmy jednymi z najbardziej znanych zespołów na świecie! - prawie krzyknąłem. - Chcecie to teraz zniszczyć?! Proszę bardzo.
- Ty i tak zrobisz karierę solową, Slash - rzucił Duff. Spojrzałem na niego pytająco.  - Jesteś oryginalny, wszyscy cię znają. Axl'a też. Wy jesteście gwiazdami Guns N' Roses, nie my - nastała chwila ciszy.
- To prawda - potwierdził Izzy.
- Rozumiem, że chcecie, abyśmy przestali walczyć i się poddali?
- Co masz na myśli? - Steven chyba nie rozumiał Rose'a.
- Przecież od początku istnienia zespołu bez przerwy walczymy. Były wzloty i upadki. A teraz chcecie odpuścić? To do was nie podobne.
- To twoja wina Axl... - wycedziłem przez zęby.
- Że jak?! - oburzył się.
- No tak! To ty wpadłeś w nałóg prawie rok temu! Fakt, my też święci nie jesteśmy, ale potrafimy się ograniczyć! A ty? Masz wszystko głęboko i szeroko w dupie! Olewasz fanów, olewasz nas! To nie jest życie prawdziwego muzyka!
- Saulu Hudsonie, jak śmiesz tak mówić?! Gdyby nie ja ten zespół by nie istniał! Gdyby nie ja, bylibyście nikim! - wykrzyczał mi w twarz. Zacisnąłem pięść i z całej siły uderzyłem go w policzek. Zachwiał się i po chwili upadł na dywan w pokoju. Zaraz jednak ocknął się  wstał, aby oddać mi cios. Na jego policzku widniał czerwony ślad po mojej ręce.
- Uspokójcie się do cholery! - krzyknął Stradlin rozdzielając nas od siebie. - Zachowujecie się gorzej niż małe dzieci! My wszyscy zachowujemy się niczym rozpuszczone bachory! Co się z nami stało?
- Zapytaj jego! - powiedziałem z oburzeniem i wskazałem palcem na wściekłego Axl'a.
- Odezwał się pan idealny! Idź do diabła, poradzimy sobie bez ciebie! - krzyknął Rose. Patrzył na mnie wzrokiem mogącym zabić.
- A weź się pieprz! - warknąłem. - Rozumiem, że Guns N' Roses należą już do przeszłości?! - zwróciłem się do reszty zespołu.
Izzy spuścił głowę i przymknął powieki. Mogę się założyć, że poczuł ogromny ból w sercu. W końcu zespół to całe jego życie. Z twarzy Stevena nie można było wyczytać prawie nic. Prawie. Starał się zachować ,,pokerową twarz", ale jednak widać było, że cierpiał. Duff'owi też było smutno, lecz zdołał powiedzieć kilka słów. Tak ważnych dla przyszłości zespołu...
- Tak... To koniec...
- Wspaniale - rzucił ironicznie Rose i wyszedł z domu Adlera. Popatrzyliśmy po sobie nawzajem. Każdy z nas miał łzy w oczach. Bez słowa, po cichu się ulotniłem. Do domu wracałem pieszo.
Idąc po opustoszałej ulicy Los Angeles rozmyślałem nad tym, co się właśnie stało. Przecież przed chwilą rozbiliśmy nasze marzenia, coś, na co pracowaliśmy przez całe życie... To jakiś absurd. Najpierw trud, żeby się wybić, później radość z powodu zawrotnej kariery i praca nad kolejnymi kawałkami. A teraz? Teraz rozpacz. Rozpacz nad zniszczoną pracą, marzeniami, sukcesami. Przez własną głupotę. Przez głupotę Axl'a. Durny idiota, znowu zaczął ćpać. No dobra, dobra. My też czasami nad sobą nie panujemy, ale to już była przesada. Zawsze staraliśmy się szanować naszych fanów i siebie nawzajem. Nie wiem, co teraz zrobię ze swoim życiem...
Po około godzinie dotarłem do mojego miejsca zamieszkania. Otworzyłem drzwi domu za pomocą kluczy, które zabrałem ze sobą. Annabelle mówiła, że razem z Erickiem wybierają się do jej matki, więc nie będzie ich w domu. Kiedy wszedłem do budynku i nasłuchiwałem chwilę stojąc w hallu, doszedłem do wniosku, że nie jestem sam. Ktoś był na górze. Podszedłem do szafek stojących w kuchni. Wspiąłem się na palce i wymacałem na ich wierzchu rzecz, której szukałem. Zdjąłem z góry mały sejf i otworzyłem go za pomocą kluczyka zawieszonego na łańcuszku przy mojej szyi. Podniosłem wieko przedmiotu. W środku znalazłem trzy rodzaje broni, każdej po jednym egzemplarzu. Rewolwer, mały pistolet i kastet. Nie ważne skąd je mam, czy posiadam licencję, i czy ktokolwiek o tym wie. To tylko nikomu nie potrzebne szczegóły.
Chwyciłem pistolet i po cichu ruszyłem w górę po schodach. Odgłosy podniecenia dochodziły z sypialni. Sypialni mojej i Ann.
Poczułem gniew. Miałem ochotę rozwalić całą tą chałupę i zostawić to wszystko w ruinach. Co tu się do cholery dzieje?! Zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Eric!  Szybko skierowałem się do pokoju synka. Nie było go. Zauważyłem, że zniknęły też jego rzeczy i kilka zabawek, co znaczyło, że znajduje się gdzieś poza domem. Naładowałem pistolet i wpadłem do sypialni jak burza. To, co zobaczyłem zostanie we mnie do końca mego krótkiego życia.
Annabelle i... Axl.
Ten dupek bawi się w moim domu, w mojej sypialni, na moim łóżku, z moją żoną!
- Gdzie Eric?! - syknąłem. Nie wiele się dla mnie teraz liczyło. Najważniejsze było bezpieczeństwo mojego dziecka.
Anna uchyliła powieki i zdumiała się na mój widok. Wpadła w zakłopotanie, jąkała się. Mimo to wyczułem w jej głosie nutkę wściekłości. Zdołała wyjąkać, że chłopca odwiozła do jej matki. Kamień spadł mi z serca.
Axl w końcu na mnie spojrzał. Najpierw był pewny siebie, zadziorny, ale gdy zobaczył lufę mojego pistoletu wycelowaną w jego czoło... przestraszył się nie na żarty. Kochankowie siedzieli na łóżku przykryci maleńką kołdrą i patrzyli na mnie przerażeni. Ja stałem na wejściu do pokoju i cały czas celowałem w Rose'a.
Zastanawiałem się, co ja najlepszego robię... Chcę zabić mojego przyjaciela i przyprawić o zawał żonę, którą tak bardzo kocham. Nie jestem sobą, czuję to. Nie wytrzymam... Co się ze mną dzieję? Czy naprawdę tak bardzo się zmieniłem? Czy prawdą jest fakt, iż trzymam właśnie w ręcę pistolet i próbuję zranić człowieka? W dodatku przyjaciela...? Co jest ze mną? Zawsze byłem wrażliwy, kruchy. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym o takiej akcji.
Powoli opuściłem pistolet nie spuszczając oczu z pary. Axl lekko się poderwał, zapewne chciał mi wyrwać broń i obezwładnić mnie, ale na ten ruch gwałtownie powróciłem ją do poprzedniego stanu mówiąc spokojnie:
- Zostań na miejscu, albo dostaniesz kulkę.
Rudzielec cofnął się, a ja znów opuściłem pistolet. Rozglądałem się po pokoju i pogrążyłem w myślach.
Nie wytrzymam dłużej tutaj. Każdy skrawek tego domu, tego miejsca, przypomina mi o wspaniałych chwilach z Annabelle, o cudownym życiu Guns'ów. Muszę się stąd wynieść, albo zwariuję. A może lepiej popełnić samobójstwo? Wystarczy jeden ruch ręką i kula utkwi na zawsze w mojej głowie... Kusząca myśl. Uwolnię się od problemów, wspomnień, ludzi...
Nie! Nie mogę tego zrobić, dla Ericka... Dziecko musi mieć ojca, nie pozwolę, żeby wychowywało się jako pół-sierota. Więc pozostaje się stąd zabrać. Tak, to jest odpowiednie wyjście. Nie obchodzi mnie, co zrobią teraz Ann i Axl, aktualnie mam to w dupie. Teraz liczy się tylko mój synek.
Ścisnąłem pistolet w ręcę i powoli się wycofałem. Obserwowałem Rose'a, bo wiedziałem, że ta ruda wiewióra jest zdolna do wielu rzeczy. Kiedy straciłem kochanków z oczu zbiegłem po schodach i podszedłem do drzwi wyjściowych. Schowałem broń i nacisnąłem klamkę. Zamykając drzwi spojrzałem na moją okazałą willę i szepnąłem do siebie:
- To dla ciebie, Eric...

~

,, I ain't goin' down,
Ain't goin' down, ain't goin' down no more..."

~
____________________________________

Jest kochani, jest!
Przepraszam Was jeszcze raz, za moje zniknięcie.
Możecie hejtować, macie moje pozwolenie. :P
Z dedykacją dla J.Z. i Bennody, które siedziały tutaj i prały mi mózg. Nie pozwoliły mi się poddać, jestem im wdzięczna do końca życia!
Dziękuję Wam dziewczyny, kocham Was! <3

wtorek, 22 października 2013

Rozdział 6

         - Matko... czemu wcześniej  nic nie mówiłeś? - spytał zaskoczony Chester. Wizyta u Roba była pierwszym od kilku dni spotkaniem z przyjaciółmi. Mike potrafi zdziałać cuda.
- Nie wiem... po prostu cały czas myślałem o tej potrąconej dziewczynie - skłamał Brad. Dobrze wiedział dlaczego nie wyjawił im prawdy od razu. Po prostu nie chciał, nie ufał im. Zapewne to dziwne. Są najlepszymi przyjaciółmi, znają się wiele lat, a on ufa tylko jednemu. Cóż zrobić. Gitarzysta rzadko komu powierzał swoje tajemnice. Zazwyczaj trzymał swoje sprawy z dala od innych.
- To chyba nici z dzisiejszej imprezy, co? - zasmucił się Rob.
- Na to wygląda. Przecież nie będziemy się bawić, kiedy ta dziewczyna leży w szpitalu... w dodatku w takim stanie - stwierdził Mike.
- No widzicie? I po cholerę ja wam to mówiłem?! Macie kolejna zmartwienie! Znowu przeze mnie! - wybuchnął BBB. Tak... tłamsił to w sobie już jakiś czas, aż w końcu to z siebie wyrzucił. Obwiniał się za odwołany koncert, a teraz jeszcze to. Tak bardzo kocha swoich fanów, że w noc po podjęciu decyzji w sprawie koncertu nie spał. Męczyły go wyrzuty sumienia. W pewnym momencie po prostu... popłakał się. Tak, Brad Delson, gitarzysta Linkin Park płakał po nocach w poduszkę, niczym nastolatka, którą 'chłopak' rzucił po kilku dniach. Dziwne, prawda? Jednak prawdziwe.
- Oj Brad, przecież to nie twoja wina... - uspokajał go Dave.
- Właśnie, że moja! Gdyby nie ja wszystko byłoby wspaniale. Ale ja zawsze muszę coś zepsuć! - wykrzyknął muzyk i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
- Brad! - wykrzyknął za nim Mike, ale ten już siedział w swoim samochodzie. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon.
,,Wiedziałem, że nie powinienem im mówić. Jak zwykle przeze mnie mają kłopoty" - truł się w myślach jadąc ok. 150 km/h. Spojrzał na licznik.
- Cholera. Jak będę tak dalej jeździł to niedługo się zabiję... A co tam -  powiedział do siebie i mocniej przycisnął pedał gazu.
Wyjechał za miasto, na pustą, prostą drogę. Prędkość jego samochodu wynosiła już niecałe 200 km/h. Zwolnił trochę i skręcił w lewo, na polną drogę. Zatrzymał się przy łące i wysiadł z auta. Poszedł dalej prosto, ścieżką. Dotarł nad mały staw i usiadł na brzegu. Podparł głowę o kolana i obserwował zachód słońca. Dobrze znał to miejsce. Kiedy był nastolatkiem dziadkowie zabrali go tutaj na biwak. To był jego ostatni wypad z nimi. Umarli w następnym roku, przed wakacjami. Bardzo bolała go śmierć dziadków. Jeszcze tydzień przed śmiercią babcia zapowiadała mu, że niedługo wyjadą znów na wspólne wakacje. Plan się jednak nie powiódł...
Gitarzysta wpatrzony w słońce kryjące się za horyzontem rozmyślał nad ostatnimi wydarzeniami. Znowu się obwiniał. Wiedział, że wszystko to wyłącznie jego wina.
,,Dlaczego ja? Co ja kurwa takiego zrobiłem, że jestem tak karany? Czy ta dziewczyna musi cierpieć? Wolałbym być na jej miejscu.Nawet jeśli miałbym cierpieć bardziej niż teraz... Obiecuję, że jeśli odnajdą sprawcę wypadku to nie zważając na konsekwencje po prostu go zabiję. Zabiję gnoja! A niech mnie zamkną w pierdlu! Byleby tylko ten skurwiel nie żył. "
Brad nigdy tak nie myślał. Zawsze był wesoły, radosny i szczęśliwy. A teraz poczuł chęć zabijania... Sam nie mógł uwierzyć w to, co przychodzi mu do głowy. Miał dość życia, miał dość samego siebie...

*** w tym samym czasie ***
Mieszkanie Roba

        Po wyjściu Brada reszta członków zespołu przez dłuższą chwilę wpatrywała się z osłupieniem w drzwi, którymi wyszedł.
- Co go ugryzło? Nigdy się tak nie zachowywał... Zawsze był taki... inny niż teraz... - stwierdził po chwili Joe.
- Dokładnie... - potwierdził zdziwiony Phoenix. Nie stać go było na razie na więcej niż jedno słowo.
- To co teraz zrobimy? - spytał Rob.
- Musimy go poszukać - zarządził zdecydowanym tonem Chester.
- Myślę, że lepiej zostawić go teraz samego. Nie będzie chciał z nami gadać.
- Mike, skojarz fakty. Słyszałeś pisk opon jego samochodu? Mogę się założyć, że jechał ponad stówę, może nawet więcej. A poza tym pomyśl. Zostawiłbyś mnie samego gdybym był na miejscu Brada? - Trzeba przyznać, że Bennington wie, jak przekonać Mike'a. Zawsze jako przykład podaje własnego siebie, bo wie, że Shinoda nigdy nie zostawił by go bez opieki po takiej kłótni. - Jeśli nie spowoduje jakiegoś wypadku, to będzie cud.
- Chester ma rację. Znam trochę Brada i dobrze wiem, że jest zdolny do wielu rzeczy, których możecie się po nim nie spodziewać - potwierdził Rob. Są z Bradem najlepszymi przyjaciółmi od wielu lat, więc wie o nim praktycznie wszystko.
- Dobra, jedziemy - zgodził się Mike. - Rob, bierzesz swój samochód?
- Jasne - powiedział perkusista i chwycił kluczyki do swojego Bentley'a. Po chwili wszyscy siedzieli już w samochodzie.
- Myślicie, że gdzie pojechał? - spytał Pheonix.
- Może najpierw sprawdźmy w domu. To banalne, ale jednak jest szansa, że go tam znajdziemy - zaproponował Mike. Rob odpalił silnik i zaczął jechać w stronę domu przyjaciela. Razem z Chesterem najbardziej martwili się o Delsona. Dla Bourdona był jak brat. Zawsze go wysłuchał, a gdy miał zły humor potrafił go pocieszyć jak nikt inny. No i zawsze bawili się ze sobą jak dzieci.
Czemu był ważny dla Chestera...? Dlatego, że on sam przechodził przez podobne wydarzenia. Często się obwiniał. Kiedy nie było Mike'a to właśnie Brad pomógł mu najbardziej. Pomógł wyjść z dołka i stanąć na nogi. Bez prochów i alkoholu. Wokalista nie chciał, aby jego przyjacielowi przydażyła się podobna historia, gdyż wie, że później bardzo trudno jest powrócić do normalności.
- Czy któryś z was próbował się do niego dodzwonić? - spytał Joe.
- Tak, ma wyłączony telefon - odpowiedział mu Chester.
Niedługo po tym byli już pod domem muzyka. Dobijali się do drzwi, stukali w okna i włazili na taras, aby dokładnie sprawdzić, czy nie ma go na posesji. Nic jednak nie znaleźli.
- Tu raczej go nie ma... - stwierdził zasmucony Rob. - Gdzie dalej jedziemy?
- Może pojeździmy po mieście? Brad lubi się przecież włóczyć - zaproponował Mike.
- Dobra, można spróbować. Chodźcie - zgodził się Chester i poszedł w stronę samochodu. Reszta podążyła w jego ślady. Nikt nie patrzył na żadnego z przyjaciół. Każdy myślał o gitarzyście i nie odważył się odezwać słowem.
Mężczyźni objeździli całą okolicę, ale nigdzie ani śladu kolegi.
- No i co? Gówno! Nigdzie go nie ma! - powiedział zrezygnowany Rob zatrzymując się na poboczu i uderzając pięściami w kierownicę.
- Nie poddawajmy się. Tu chodzi o jego życie, prawda? - stwierdził Chazz.
- Czekajcie... Chyba wiem, gdzie mógł pojechać... - powiedział cicho Shinoda.
- Co? - zaciekawił się Dave. Wszyscy skierowali wzrok na rapera.
- Pamiętacie, jak błagał nas, abyśmy pojechali z nim na biwak, za miasto? Mówił, że tam moglibysmy odpocząć, wyciszyć się.
- Myślisz, że tam jest? - spytał Joe z niepewnością w głosie.
- Myślę, że warto spróbować. - oznajmił Mike. Nie miał najmniejszego zamiaru się poddać.

________________________________________________

Znowu krótki rozdział. Ja po prostu nie potrafię pisać długich! ;-;
Jeszcze się dziwie, że nie spaliliście mnie na stosie/poćwiartowali/poszczuli psami/zamknęli w pierdlu za to, że tak długo musieliście czekać na rozdział. A jak już się doczekaliście, to okazało się, że jest do dupy. Ironia losu xD
Swoją drogą zapraszam na mojego drugiego bloga z opowiadaniami o FC Barcelonie - mojej drugiem miłości ♥ Piszę go wraz z koleżanką.
fc-barcelona-forever.blogspot.com
Jeśli jesteście fanami Barcy, lub znacie kogoś takiego to wpadajcie i polecajcie nasz blog! To dopiero początek, musimy się rozkręcić :D

Pozdrawiam,
Tina ♥

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział 5




When my time comes, forget the wrong that I’ve done
Help me leave behind some reasons to be missed
Don’t resent me and when you’re feeling empty
Keep me in your memory, leave out all the rest
 Leave out all the rest

  
                        Godz. 21:06

               Chess wracała do domu zmęczona po całym dniu pracy. Nie miała samochodu, więc szła pieszo. Dojście do celu zajmowało jej niecałą godzinę. Przechodziła właśnie przez pasy, które prowadziły do budynku, gdzie mieściło się jej mieszkanie. Wcześniej dokładnie sprawdziła, czy droga jest wolna. Zawsze to robiła. Kiedyś jej przyjaciółka zginęła potrącona przez samochód, bo nie popatrzyła, czy może bezpiecznie przejść. Kiedy czarnowłosa była już prawie na chodniku poczuła, że leci. Czarne, nieoznakowane BMW z zawrotną prędkością wtargnęło na jezdnię i potrąciło dziewczynę. Sprawiło, że przeturlała się po jego wierzchu. Cesaria mocno uderzyła całym ciałem o asfalt. Pomyślała tylko: ,,Nareszcie...".
Potem odpłynęła.

***

               Brad właśnie skręcał na Wild Lane. Lubił tędy jeździć. Zawsze było tu pusto, a kamienice umieszczone wzdłuż ulicy dodawały jej niezwykłego, tajemniczego uroku. Zresztą, sama nazwa mówi wiele. Gdy jechał tak zamyślony rozglądając się dokoła ujrzał coś dziwnego. Podjechał bliżej. Zmasakrowane ciało leżące na drodze. Bez zastanowienia zatrzymał samochód z piskiem opon i wysiadł z pojazdu. Kilka sekund później klęczał już nad zakrwawionym ciałem dziewczyny. Sprawdził tętno. Jest. Ledwo wyczuwalne, ale jest. To najważniejsze. Szybko wyciągnął z kieszeni komórkę i wykręcił numer na pogotowie. Do czasu przyjazdu karetki nie spuszczał oka z dziewczyny. Ułożył ją w bezpiecznej pozycji, tak jak uczyli go kiedyś na kursie pierwszej pomocy. Przypomniało mu się jak Mike namawiał wszystkich członków zespołu, aby na niego poszli. Brad uśmiechnął się w duchu na myśl, jak Rob turlał się ze śmiechu, gdy ten próbował ułożyć go na boku. Gość ma straszne łaskotki.
Po chwili zjawiła się pomoc, zrobiło się zamieszanie. Lekarze wpakowali Chess do karetki i udzielali jej pierwszej pomocy. Jeden z policjantów podszedł do muzyka.
- Czy jest pan rodziną poszkodowanej? Zna ją pan? - spytał od razu.
- Nie. Widzę ją pierwszy raz - odpowiedział zamyślony.
- A wypadek? Widział pan, co się wydarzyło?
- Nie. Dojechałem kiedy dziewczyna leżała już nieprzytomna na drodze. - gitarzysta odpowiadał niczym robot. Myślami był w karetce, przy dziewczynie. Tak bardzo chciał, żeby to się nie wydarzyło. Tak bardzo pragnął, aby ona była w pełni zdrowa. Może jej nie znał, ale czuł się za nią odpowiedzialny.
- Rozumiem. W takim razie to będzie na tyle. Proszę się jeszcze spodziewać wezwania na komisariat. Dobrej nocy - rzucił policjant i oddalił się. Brad podszedł do doktora, który zapisywał coś w notesie.
- Czy ona przeżyje? - zapytał wprost. W jego głosie dało się słyszeć nutkę nadziei i zatroskania.
- Zrobimy co w naszej mocy.
- A w którym będzie szpitalu?
- Na Evaner. Czy coś jeszcze? - doktor wydawał się lekko zdenerwowany.
- Nie, dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia. - pożegnał się lekarz i wsiadł do karetki. Po chwili odjechali wraz z nieprzytomną Cesarią.
Brad nie przestawał o niej myśleć. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby jej nie zauważył. Pewnie by już nie żyła... Zresztą, może przecież nie wyzdrowieć... Muzyk skorcił się w myślach. Nie może tak myśleć. Zawsze trzeba mieć nadzieję, tak uczyła go matka. Mężczyzna ominął policjantów badających sprawę i wsiadł do swojego samochodu. Odpalił silnik i z piskiem opon odjechał z miejsca wypadku. Truł się, że nie przyjechał wcześniej. Mógłby dołożyć temu skurwysynowi. Niech go tylko dorwie w swoje ręce... Porządnie mu zmasakruje twarzyczkę.
,,Przysięgam, że go zabiję. Będę go torturował dzień i noc bez przerwy, jeśli ona nie przeżyje..."
BBB jechał szybko, zbyt szybko. Jednak miał to głęboko w dupie. Zastanawiał się, czy wypadek był zaplanowany, czy też przypadkowy.
,,Phi, na pewno był zaplanowany. Normalny człowiek pomógłby, a nie odjechał bez słowa."
Po chwili dotarł do domu. W nocy nie mógł spać, męczyły go koszmary. Śniło mu się, że potrącona dziewczyna umarła przez to, iż dotarł za późno. Śnił, że sprawca zabije także jego, bo zniszczył jego plany. Zabije jego bliskich, przyjaciół i każdego, kto był wmieszany w sprawę. Że będzie na wolności.
Może miał rację...

***

Mieszkanie Brada, godz. 9:35

               Następnego dnia gitarzystę obudził dźwięk telefonu. Wyciągnął rękę w stronę szafki nocnej i chwycił telefon. Spojrzał na wyświetlacz. SMS od Roba.
,,Hej stary, co robisz dziś wieczorem?
Urządzam imprezkę, wpadnij! :D
Tylko weź flaszkę, bo Cię nie wpuszczę! :P"

Ach ten Rob, zawsze ma ochotę na żarty. No i na alkohol. Brad zastanowił się chwilę i odpisał:
,,Sorry, nie mogę."
Potem rzucił komórkę na łóżko i poszedł pod prysznic.
 Po śniadaniu wyszedł i wsiadł do samochodu. Pojechał do szpitala. Po kilku minutach dotarł do celu.
_____*_____
- Czy wiadomo już jak się nazywa? - zapytał Brad, kiedy znalazł się w gabinecie doktora. Tego samego, z którym rozmawiał tamtego wieczoru.
- Niestety nie. Policja sprawdziła jej telefon, przeszukała torebkę, ale nie znaleźli żadnego adresu, numeru do kogoś znajomego. Nikt także nie dzwonił, aby zapytać o dziewczynę. Żadnej wiadomości od rodziny. Trzeba czekać, aż się obudzi, nie ma innego wyjścia.
- Rozumiem. A jej stan zdrowia?
- Jest w śpiączce farmakologicznej. Udało się nam wybudzić ją ze śmierci klinicznej... - powiedział niepewnie doktor.
- Miała śmierć kliniczną?! - prawie wykrzyknął zdziwiony, a zarazem zmartwiony mężczyzna.
- Tak... Niech się pan nie martwi, już jest lepiej. - skłamał doktor.
- Oczywiście... Robicie co w waszej mocy... Mogę ją zobaczyć?
- Tak, ale tylko przez szybę. Pokój numer trzynaście. - powiedział mężczyzna.
- Dziękuję. - odpowiedział gitarzysta i wyszedł z gabinetu. Skierował się na lewo, w stronę wskazanego pokoju.
Stanął przed szybą i zatroskanym wzrokiem patrzył na dziewczynę.
 Na jej głowie założony był opatrunek, także na szyi znalazła się podobna ,,ozdoba". Prawa ręka i lewa noga były umieszczone w gipsie. Brad wpatrywał się w nią jak w obrazek. Do całego jej ciała podłączone były różnego rodzaju urządzenia podtrzymujące życie. Mężczyzna zwrócił uwagę na piercing zdobiący Chess. Zauważył trzy rzędy Wrist Piercing'u na nadgarstku, Sharks Bites pod dolną wargą, Cheeks w policzkach oraz Double Nostrill. To była tylko mała część kolczyków.
Delson poczuł wibracje telefonu, dzwonił Mike.
- Halo?
- Ej, gdzie ty jesteś? Dobijamy się do twojego mieszkania dobre pięć minut.
- Długa historia. Wpadnę do ciebie później i wszystko opowiem.
- Przyjdź do Roba. Będziemy wszyscy.
- Dobra. Do zobaczenia. - odpowiedział Brad i rozłączył się. Nie miał za bardzo ochoty opowiadać historii wszystkim członkom zespołu. Ufał tylko Mike'owi, jednak wiedział, że reszta nie odpuści.
Spojrzał jeszcze raz na śpiącą Cesarię. Nie wiedział kim jest, nie wiedział jak ma na imię, nie wiedział gdzie mieszka. Jednak pragnął się dowiedzieć. Miał wielką nadzieję, że dziewczyna niedługo się obudzi, że wyzdrowieje. Westchnął głęboko i odszedł.
Mieszkanie Roba, godz. 16:04

- No to opowiadaj. Gdzie ty się podziewasz cały dzień? - zapytał Mike, gdy Brad usiadł obok niego na kanapie.
- Muszę? - odpowiedział pytaniem na pytanie gitarzysta.
- Tak, musisz - podkreślił Spike.
Delson westchnął i niechętnie zaczął opowiadać historię o wypadku. Nie robił tego zbyt szczegółowo. Chciał jak najszybciej to skończyć.
Po tym jak umilkł, nikt się nie odzywał. Zdenerwowany czekał, aż któryś z członków zespołu zabierze głos.

_________________________

Post dedykuję Julii (J.Z.). Blog od tej pory będzie się nazywał ,,We're all gonna die" lub podobnie. Wyróżnienie w postaci reklamy otrzymuje Bennoda, autorka
 my-own-paranoia.blogspot.com
Postarałam się trochę i myślę, że długość rozdziału jest już znośna. :)
Teraz przedstawię Piercing jaki został wymieniony w tej części.

1. Wrist piercing:

2. Shark Bites:

3. Cheek Piercing:

4. Double Nostrill:



Rozdział do dupy, Tina ma doła.
Koniec. Kropka.


~•~

sobota, 5 października 2013

Rozdział 4

      22:38, mieszkanie Chess

               Cesaria siedziała na kanapie w salonie i jadła jogurt truskawkowy. Zastanawiała się, co będzie, gdy pieniądze babci się wyczerpią. Fakt, było ich jeszcze dość dużo, ale wszystko ma swój koniec, prawda? Dziewczyna znudzona ,,skakała" po kanałach telewizyjnych w poszukiwaniu ciekawego programu. Natrafiła na wiadomości.
- Na plaży w Los Angeles dziennikarze przyłapali Samanthę Bennington, żonę Chestera Benningtona, wokalisty słynnego zespołu rockowego Linkin Park. Kobieta była tam z młodszym od siebie mężczyzną. Zapytana o Chestera odpowiedziała krótko: ,,To przeszłość." Czy to naprawdę koniec słynnego małżeństwa?... - mówił prezenter telewizyjny. Chess nie usłyszała nic więcej, bo wyłączyła telewizor i wstała z kanapy. ,,Kolejny rozwód. Dobrze, że nie mam męża, ani chłopaka. Z miłością są same problemy."- myślała, gdy myła pojemnik po jogurcie. Nawet nie zastanawiała się kto to Chester Bennington, czy jego żona. Nie zwróciła na nich większej uwagi.

*** Ranek, godz. 6:56 ***
  
              Cesarię obudził dziwny chłód. Jakby okna w mieszkaniu były otwarte.Otworzyła oczy i rozejrzała się po sypialni. Nic, żadnych niepożądanych śladów. Wstała z łóżka i udała się do salonu. To, co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Przed jej oczami znajdował się wielki bałagan. Sofa była wywrócona, doniczki z kwiatami rozbite, zniknął też telewizor. Co dziwniejsze, okna były zamknięte. Dziewczyna skupiła swoje myśli i zaczęła rozważać nad wydarzeniami minionej nocy. ,,Ten chłód... Skąd on się wziął? I dlaczego nic nie słyszałam?". W pewnej chwili poczuła lekki ból na lewym ramieniu. Spojrzała na nie i ujrzała ślad, niczym po wbiciu igły. ,,Wszystko jasne, uśpili mnie. Najpierw wpuścili mi do pokoju środek usypiający, ale on nie działa zbyt długo, więc wstrzyknęli mi coś mocniejszego. Tylko jak oni zdobyli takie specyfiki?" Myślała ,,oni", bo miała wrażenie, że nie zrobiłby tego jeden włamywacz. Była też pewna, że nie byli to żadni amatorzy. Nagle ją oświeciło. Pieniądze! Pobiegła szybko z powrotem do sypialni i zaraz znalazła się przy szafie. Otworzyła ją i pośród rozwalonych ubrań wygrzebała kopertę. Błyskawicznie ją otworzyła, i zobaczyła, że brak w niej jakichkolwiek pieniędzy. Pocieszał ją tylko fakt, że na koncie w banku miała około 10 000 dolarów. Mimo to, w kopercie znajdowało się niegdyś znacznie więcej. W banku trzymała bardzo mało, bo po prostu im nie ufała. Zrezygnowana Chess wróciła do salonu. Usiadła na środku pokoju, na podłodze i skryła twarz w dłoniach.

                   ***

godz.12:48, dom Chestera

- Chester, weź się w garść. Przecież musimy tam kiedyś wrócić, prawda? - tłumaczył Mike przyjacielowi. Odkąd Bennington znalazł list, nie chciał nigdzie wychodzić, a przecież musieli znów znaleźć się w studiu. Byli umówieni z resztą chłopaków, aby omówić szczegóły następnego koncertu. Michael poważnie zastanawiał się, czy jego też nie trzeba będzie odwołać.
- Przecież możesz zrobić to beze mnie -  odpowiedział obojętnie wokalista. Siedzieli w jego kuchni i popijali kawę. Raper od godziny próbował namówić go na wyjście z domu. Bezskutecznie.
- Dobra. Siedź tu na dupie nadal. Wtedy na pewno wszystko ci się ułoży - syknął Spike. Zaraz po tym chwycił kurtkę i wyszedł trzaskając drzwiami. Chester tylko spojrzał w jego stronę, a potem odchylił się do tyłu na krześle i wpatrzony w sufit powiedział cicho:
- Życie jest do dupy.

 ***

Po wyjściu z mieszkania Chestera, Mike wsiadł do samochodu i pojechał do studia. Nie chciał wracać do domu, sam nie wiedział dlaczego. Gdy dojechał do swojego miejsca pracy, innych członków zespołu jeszcze nie było. Shinoda zajął się potwierdzaniem informacji związanych z odwołanym koncertem.
Około godziny czternastej pojawił się Brad. Nadal lekko utykał. Widząc Mike'a siedzącego za biurkiem w swoim gabinecie postanowił wejść.
- Mogę? - spytał uchylając drzwi.
- Jasne, wejdź - odpowiedział Spike nawet nie podnosząc wzroku znad papierów.
- Koncertu nie będzie prawda?... - spytał smutno BBB.
- Nie będzie. Nie przejmuj się.
- Niby jak? To wszystko moja wina.
- Przestań. Chodź już lepiej do pokoju głównego. Pewnie reszta się już zjawiła - Mike próbował ominąć temat. Jeszcze tego mu brakowało, żeby kolejny przyjaciel zaczął się nad sobą użalać.
Po spotkaniu z zespołem był wykończony. Zmęczyły go ciągłe pytania o Chestera. Musiał im wszystko wytłumaczyć, a to było dla niego bardzo ciężkie.
Tymczasem Brad pojechał na wizytę kontrolną do szpitala. Doktor chciał obejrzeć jego kostkę. Fakt, iż bolała go noga nie przeszkadzał mu w prowadzeniu samochodu. Po chwili był już w klinice.
- Wszystko w porządku panie Delson. Może pan już iść - powiedział lekarz, gdy gitarzysta ubierał lewego buta.
- Dziękuję. Do widzenia - pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Dostał tylko nakaz nie przemęczania nogi i receptę na maść, którą miał smarować kostkę.
Delson był już w połowie drogi do domu, gdy zobaczył coś, czego dla własnego dobra widzieć nie powinien...

____________________

Jest! W końcu się doczekaliście! :D Przepraszam, że tak długo, zabijcie mnie ;_;
I uwaga, ogłaszam mini konkurs na nazwę bloga :)
W komentarzach piszcie Wasze propozycje, ja później wybiorę najlepszą, a zwycięzcy zadedykuję piąty, przełomowy rozdział! :D
Nie myślcie, że Was wykorzystuję, po prostu chcę żebyście mieli jakiś udział w życiu bloga. :)
I pamiętajcie, że jeśli komentujecie z anonima, to podpiszcie się. Muszę Was przecież odróżnić, prawda? ;)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Komentujcie i bierzcie udział w konkursie! Uwierzcie, opłaca się :D


piątek, 27 września 2013

Rozdział 3

Ten sam dzień. Godz: 11:23

        - Hej, Chess, mogłabyś zamieść zaplecze? - zapytała ironicznie Diana, starsza współpracownica dziewczyny.
- Jasne... - odpowiedziała niechętnie i mruknęła pod nosem: - A potem te śmieci wylądują na twojej głowie, szmato.
- Co?
- Czy ja coś do ciebie mówiłam?! - rzuciła wściekle Cesaria i skierowała się w stronę zaplecza.
To był pierwszy dzień w nowej pracy, a ona już nienawidziła swojej współpracowniczki. Miała chyba z trzydzieści lat, a zachowywała się jakby miała co najmniej czterdzieści. Każdego traktowała z wyższością.
- O, a co ty tu robisz? Powinnaś być przy kasie, teraz twoja zmiana. - zdziwiła się Amber, kierowniczka, gdy przechodząc obok zobaczyła swoją nową pracownicę zamiatającą podłogę na zapleczu.
- Diana mnie wywaliła. Powiedziała, że mam tu pozamiatać. - wymamrotała od niechcenia Chess. Normalnie kłóciłaby się z tą wiedźma, a może nawet by ją pobiła, ale nie teraz, kiedy ma nową pracę. W dodatku u tak wspaniałej, wyrozumiałej i podobnej do niej kierowniczki.
- Nie słuchaj jej. Panoszy się, bo dłużej tu pracuje. Chodź, teraz ty powinnaś być na sklepie.
Młode kobiety weszły razem do głównego pomieszczenia, gdzie Diana właśnie żegnała jedną z klientek.
- Diano, czy możesz mi wytłumaczyć dlaczego wyrzuciłaś Cesarię i kazałaś jej zamiatać zaplecze?! - Amber była wściekła. Szanowała swoją pracownicę, ale miała większy respekt do Chess.
- Ja jej nic takiego nie mówiłam! Uroiła sobie coś! - kiedy Cesaria usłyszała te słowa, miała ochotę rzucić się na tą kobietę i wydłubać jej oczy. Odruchowo zrobiła krok w przód z zaciśniętymi pięściami, ale zaraz się cofnęła. Diana tylko spojrzała na nią z pogardą i wyższością.
- Czy nie masz mi przypadkiem czegoś do powiedzenia? - spytała spokojnie Amber.
- Tak. Odchodzę. - rzuciła wściekle, chwyciła swoją torbę i wymaszerowała dumnie ze sklepu. Obie kobiety patrzyły zszokowane w stronę drzwi.
- Przepraszam, to moja wina... - powiedziała po chwili zakłopotana Chess.
- Nie prawda. Już dawno chciałam ją wyrzucić, tylko nie miałam pretekstu. Nie przejmuj się. - pocieszyła ją Amber. - Ale czy ty sobie teraz poradzisz?
- Spokojnie, mogę pracować przez cały dzień, i tak nie mam nic innego do roboty.
- Wspaniale. Jednak zacznę szukać jeszcze kogoś do pomocy. Przecież musisz mieć jakieś dni wolne. - mrugnęła wesoło w stronę Cesarii.
- Jasne, dziękuję. - uśmiechnęła się dziewczyna, po czym obie wróciły do swoich zajęć.
                     ***

-Chester, gdzie jesteś? - Mike chodził po mieszkaniu kolegi. Był już lekko poddenerwowany, bo wiedział, że przyjaciel jest w domu, a jednak się nie odzywa.
Przystanął pod zamkniętymi drzwiami do sypialni państwa Bennington. Zapukał lekko po czym uchylił drzwi. - Chazz? - zawołał cicho. Zaraz po tym ujrzał Chestera siedzącego na parapecie i wpatrzonego w deszcz padający za oknem.
- Chazy, szukam cię cały czas. Czemu nie odezwałeś się jak cię wołałem? - drugi mężczyzna nic nie powiedział. Podał mu tylko kartkę, którą trzymał w ręcę. Michael odebrał ją od przyjaciela i zaczął czytać.
,, Mam dość, nie mogę tak dłużej. Przepraszam Chester, ale muszę Cię zostawić. W naszym związku czułam się jak w klatce, nie byłam spełniona. Nie uważam, że było źle, bo żyło mi się wspaniale. Jednak nie dawno coś we mnie pękło i poczułam, że muszę iść za głosem serca.
Jesteś wyjątkowym człowiekiem, wspaniałym mężem, więc nie obwiniaj się o to, że odchodzę. Dasz radę ułożyć sobie życie beze mnie, będzie Ci lepiej, wierzę w Ciebie. Niedługo otrzymasz wszystkie papiery potrzebne do rozwodu.
I jeszcze jedno. Proszę, nie szukaj mnie po zakończeniu rozpraw. 

Przepraszam Cię,
               Samantha. ''
Mike stał oszołomiony i wpatrywał się w list.
- Zostawiła mnie... tak po prostu... - odezwał się Chester zachrypniętym głosem. Nadal nie patrzył na przyjaciela.
- Kiedy to znalazłeś?
- Dzisiaj... - Chazz w końcu odwrócił się od okna. Jego oczy błyszczały się bardziej niż zwykle. - Mike, dlaczego ona to zrobiła?...
- Nie wiem Chester. Nie wiem...

____________________

Oto rozdział trzeci ;)
Piszcie jak wam się podoba w komentarzach. Jeśli przeczytałeś/aś zostaw po sobie ślad, choćby jedno słówko. Nie zdajecie sobie sprawy, jaką radość mi dajecie komentując moje opowiadania. :)
A tak w ogóle to zmieniłam tytuł i poeksperymentowałam z wyglądem bloga. Może być, czy proponujecie jakieś zmiany? :D

P.S. Wkrótce Was zaskoczę! :*

Skomentuj! Sprawisz mi wielką radość! :)
 |
 |
 |
 |
\/


wtorek, 24 września 2013

Rozdział 2 + niespodzianka

Następny dzień, godz: 8:00


        Cesaria jadła śniadanie siedząc przy starym stole, gdy usłyszała dźwięk budzika. Była to jedna z jej ulubionych piosenek. Powoli wstała, podeszła do komórki leżącej na łóżku i wyłączyła alarm. Nie spała już od szóstej, więc budzenie nie było potrzebne. Rozejrzała się po swoim mieszkaniu. Składało się z osobnej kuchni, salonu, sypialni, maleńkiej łazienki i przedpokoju. Salon był po lewej stronie, na wprost znajdowała się kuchnia, obok łazienka. Po prawej od salonu był przedpokój, a obok sypialnia.
Chess nie mieszkała tu zbyt długo. Mieszkanie odziedziczyła po babci, która nie żyje od dwóch miesięcy. Właściwie to dostała od niej prawie wszystko. Jej tata, a syn babci był jedynakiem, a mama Cesarii spłonęła będąc w ciąży z drugim dzieckiem. Babcia ją wychowała. Kiedy odeszła, dziewczyna nie płakała. Robiła to samo co po śmierci rodziców - wsłuchiwała się w muzykę. Chess spojrzała jeszcze na zdjęcie ślubne dziadków wiszące nad łóżkiem i wyszła z pokoju. Jej babcia miała bardzo wysoką emeryturę, więc utrzymywała wnuczkę. Dziadek zmarł na wojnie, pięć lat po ślubie z małżonką.
Młoda kobieta skończyła jeść kanapkę z serem, odłożyła do zlewu kubek po herbacie i spojrzała na zegarek. 8:38. Westchnęła i podeszła do szafy. Jak dotąd miała na sobie czarną bokserkę i króciutkie, białe szorty. Było widać wszystkie jej tatuaże. Sztylet ,,wbity" za skórę na prawym ramieniu, napis i wzory na szyi oraz dekolcie, ogromna ośmiornica na lewym udzie i rewolwer na prawym piszczelu. Dziewczyna wybrała sobie czarną, gładką bluzkę i jasne dżinsy. Było dość ciepło jak na jesień, więc wzięła jeszcze cienką, biało-czarną bluzę i granatowe trampki. Zamknęła mieszkanie i wyszła.
                               ***
          Brad szedł korytarzem studia utykając na lewą nogę. Wszedł do pokoju, gdzie zawsze zbierali się członkowie zespołu.
- Dobry. - rzucił i ciężko opadł na kanapę.
- Co ci się stało? - spytał siedzący obok Joe.
- Długa historia.
- Opowiadaj, mamy czas. - powiedział Mike stojąc na środku pokoju ze szklanką soku w ręce.
- Jasne... - przeciągnął gitarzysta. - Skręciłem kostkę, bo grałem wczoraj z kolegami w piłkę noż...
- Gościu, koncert za dwa dni! Chyba zdążysz się wyleczyć?! - spytał wściekły Rob. Brad tylko spuścił głowę i lekko nią pokręcił.
- To co my teraz zrobimy?! Nie będziemy przecież grać bez głównego gitarzysty! - mimo, że Dave wydawał się wkurzony, w środku martwił się o zdrowie Brad'a.
- Ja sobie sam nie poradzę. Trzeba odwołać koncert. - stwierdził smutno Mike.
- Nie chcę żeby przeze mnie fani byli zawiedzeni... - odezwał się cicho Brad.
- Trudno. Nie mogłeś przecież przewidzieć biegu zdarzeń. - Rob poklepał kolegę po ramieniu.
- Mike, czeka cię rozmowa z menadżerem. - odezwał się Joe.
- Ech... Niestety jestem tego świadomy.
- A tak w ogóle to gdzie Chester? - zapytał zdziwiony Phoenix.
- Nie widziałem go od wczorajszej afery z perkusją. - stwierdził Rob.
- Ja też. - potwierdził Minoda.
- Ej, a zauważyliście, że wczoraj miał takie wesołę, rozbiegane oczka? - zażartował Joe robiąc przy tym zeza. Większość członków zespołu zaśmiała się, tylko Mike zamyślił się na chwilę, a później wybiegł z pokoju.

_______________________

Rozdział do dupy. Krótki, mało się dzieje. Nie jestem z niego zadowolona, a Wy?
No ale dość tego użalania się. Łapcie ode mnie niespodziankę :D



Kocham to <3

xD

niedziela, 22 września 2013

Rozdział 1

- Chester! - w studiu było słychać nawoływania wściekłego Rob'a. - Chester, wyłaź!
- Co jest? - spytał Mike podchodząc do perkusisty stojącego na środku korytarza.
- Jak to co? Chester rozwalił mi perkusję, bo grał w piłkę z Phoenix'em.
- Grali w piłkę?! Tu, w studiu?! - Raper nie mógł uwierzyć w słowa kolegi. Chociaż z drugiej strony, po chłopakach można spodziewać się wszystkiego...
- Tak! I rozwalili mi największy bęben! - zniecierpliwił się Robert. - Dave gdzieś się ulotnił, ale przed chwilą widziałem Chestera. Śmiał się głupkowato i przede mną uciekał.
- Hej Rob! Nie dogonisz mnie! - zza ściany wyłonił się wesoły Bennington.
- Może i nie, ale odkupujesz mi bęben! - perkusista był wściekły, ale ten drugi zwyczajnie to lekceważył. Wystawił mu tylko język i ponownie zniknął za ścianą. Wkurzony Rob odszedł szybkim krokiem i wparował do najbliższego z pokoi.
Mike przypatrywał się całemu zdarzeniu.
- Zachowują się jak dzieci... - westchnął i odwrócił się na pięcie.
                                                       ***
Cesaria szła mokrą ulicą w stronę małego butiku. Kolejna rozmowa o pracę. Pewnie znowu nic z tego nie wyjdzie, ale warto spróbować. Podeszła do drzwi, złapał za klamkę i pewnym krokiem wkroczyła do środka. Wszyscy znajdujący się w pomieszczeniu zwrócili twarze w jej stronę. Przyzwyczaiła się, zrozumiała, że ludzie nie tolerują oryginalności, innego wyglądu. Każdy się na nią gapił, gdy przechodziła przez cały sklep i podeszła do kasy.
- Dzień dobry, ja w sprawie rozmowy o pracę.
- Oczywiście. Proszę za mną. - odpowiedziała kasjerka i odprowadziła ją do wąskiego, małego korytarzyka. - Drugie drzwi po lewej. - rzuciła i odeszła.
Chess weszła do pomieszczenia.
- Dzień dobry... - zaczęła, ale młoda kobieta siedząca za biurkiem przerwała jej.
- Witaj. Proszę, usiądź. Ty w sprawie pracy?
- Tak. - powiedziała i usiadła. Była zdziwiona, że rozmówczyni od razu przeszła jej na ,,ty". Może to dlatego, że były w podobnym wieku?
- Dobrze, zaczynajmy. Jak się nazywasz i ile masz lat?
 - Nazywam się Cesaria Abercombe, mam 21 lat. - właścicielka butiku miała ciemnogranatowe, falowane, długie włosy, zielone oczy i delikatną urodę. Jej uszy zdobiły średniej wielkości tunele, ok. 20mm, oraz wiele innych kolczyków. Na twarzy także widniało kilka podobnych ozdób. Policzki, dolna warga na środku i nos w miejscu pomiędzy oczami - tam znajdowały się metalowe kolczyki. Na jej powiekach, czarnym eyelinerem namalowano cienkie kreski.
- Rozumiem. Masz jakieś doświadczenie w pracy w butiku? - zapytała i dopiero po tym wzięła do ręki CV dziewczyny i zaczęła je przeglądać.
- Tak. Pracowałam kilka razy w sklepach z odzieżą, czy obuwiem. - odpowiedziała 21-latka.
- Widzę, że zwalniano cię z nich po krótkim czasie. - zielonooka zdawała się być zniesmaczona. W rzeczywistości chciała sprawdzić, czy dziewczyna przestraszy się słysząc kolejne pytanie:
- Dlaczego? - zapytała podnosząc wzrok na rozmówczynie.
- Myślę, że to z powodu mojego wyglądu. - Chess odpowiedziała ze spokojem, co zadziwiło kierowniczkę. - Zawsze mam na sobie dużo kolczyków, jeszcze ta wytatuowana szyja, ręka, udo i piszczel. Dziwny, oryginalny wygląd. Ludzie tego nie akceptują. - westchnęła. - Zdążyłam się przyzwyczaić.
- Wiem jak to jest. Sama wyglądam podobnie. - uśmiechnęła się lekko druga z kobiet.
- W takim razie, co z moją pracą?
- Przyjmuję cię na okres próbny. Przyjdź jutro na 10:00, dobrze? - poszerzyła swój uśmiech.
- Oczywiście. Dziękuję. - Cesaria odwzajemniła gest i wyszła z gabinetu.

______________________________________________

Witajcie ponownie :)
Chwalcie, krytykujcie, zachwycajcie się, hejtujcie. Każda opinia jest dla mnie ważna. ;)
Zastanawiam się nad zmianą tytułu bloga, bo ten jest za długi i mało chwytliwy. Co proponujecie? :D

sobota, 21 września 2013

Prolog

  In The End

       Siedziała na ławce i patrzyła. Widziała płonący dom, panował gwar. Ludzie krzyczeli, panikowali. Strażacy na próżno starali się ugasić budynek. Wszystko spłonęło. Co chwilę jakieś zmartwione kobiety podchodziły do niej i pytały, czy wszystko dobrze, uspokajały, że niedługo pojawi się karetka, ktoś ją stąd zabierze. Dziewczynka nie odpowiadała. Bez przerwy wpatrywała się w szczątki budynku. Straciła wszystko. Dom, ubrania, rodziców. Tak, oni tam zostali. Spłonęli, bo próbowali ratować ją i wszystko co cenne. Mała nie płakała. Wzięła do ręki komórkę, założyła słuchawki i wsłuchała się w anielski głos wokalisty. Rozumiała każde słowo, czuła wszystkie emocje jakie wydobywał z siebie muzyk. Zamknęła oczy i słuchała. To ją uspokajało.

__________________***____________________

Cześć, Justyna jestem :)
Postanowiłam założyć bloga z opowiadaniami, po części o moim ulubionym zespole - Linkin Park.
Takie jakby moje fan fiction.
Myślałam o tym od dawna i w końcu się zdecydowałam. :)
Rozdziały będę dodawać w różnych odstępach czasu, postaram się raz w tygodniu, chodź na początku pewnie będą szybciej. ;)
Coś o mnie:
Mam naście lat, mieszkam na Podhalu, w Małopolsce. Słucham takich zespołów jak: Linkin Park, Skillet, Paramore, Enej i 30 Second to Mars.
Jestem otwarta na słowa krytyki, bądźcie szczerzy czytając moje opowiadania.
Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Pozdrawiam. :D

P.S. Dziękuję Marysi, Aśce oraz Julii, moim pierwszym czytelniczkom, które przekonały mnie do założenia bloga. Kocham Was ♥