środa, 2 kwietnia 2014

Informacja

Cześć.
Doszłam do wniosku, że to nie ma sensu, nie daję rady, a i tak nikt tego nie czyta.
Tak więc to coś, co trudno nazwać opowiadaniem na razie nie będzie kończone.
Stwierdziłam, że to wszystko mnie zniszczyło. Albo to ja samą siebie zniszczyłam... No nieważne.
Może to kiedyś dokończę, nie wiem. Planuję założyć coś z osobnymi opowiadaniami, ale pewnie i tak zrezygnuję.
Pieprzyć to.
Trzymajcie się. <chociaż nie wiem, czy ktokolwiek będzie to czytał.>

~T.

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 10


                Kolejny dzień w tym cholernym szpitalu. Mam już tego dość. O każdej porze otaczają mnie zimne bladożółte ściany sprawiające wrażenie gorszych niż więzienne. Wszystko jest tutaj sztywne, sztuczne i odrażające. Za każdym razem kiedy rozejrzę się po pomieszczeniu ogarniają mnie mdłości. Nie mogę tu dłużej przebywać, to doprowadza mnie to do szału. Nie mogę spać, bo w mojej głowie kręci się nadmiar myśli...
Muszę się stąd wydostać!
Każdy, nawet najmniejszy element tego pokoju przywołuje rażące wspomnienia. Nie mogę spojrzeć na blade ściany, bo moja wyobraźnia zaczyna działać. Wydaje mi się, że się przysuwają, chcą mnie zgnieść, zabić swoimi cielskami.Pragną mnie uśmiercić, sprawić, bym znów cierpiała przez długi czas, nim wyzionę ducha. Taka moja pieprzona robota! Mam być torturowana przez wieki, bez przerwy męczona i poniżana. Mam być czarną owieczką, która nie jest akceptowana w stadzie. Dzieckiem, które nie może się obronić swoimi maleńkimi rączkami przed strasznymi łapskami swojego dręczyciela, który usiłuje doszczętnie zniszczyć mu życie. Biedne dziecko nie wie, że to wydarzenie zostanie w nim do końca zmarnowanego życia. Będzie go nawiedzać codziennie. W dzień, i w nocy. Już zawsze. Będzie miał zniszczoną psychikę, okropne wspomnia i zupełnie straci zaufanie do ludzi. Będzie się bał już do końca.
Za każdym razem, gdy widzę te wszystkie urządzenia, które mnie otaczają, to przypominają mi się tamte dni. Mam ochotę odpłynąć. Odpłynąć na zniszczonym okręcie mojego życia z pasażerami: umierającym rozsądkiem, ledwo trzymającym się na cienkich nogach hobby, z duszą jak papugą-na ramieniu, oraz ze szczątkami psychiki rzuconymi gdzieś w zakurzony kąt.
W każdym momencie, kiedy słyszę to szargające nerwy pikanie mam ochotę krzyczeć. Moim jedynym pragnieniem jest moc wyrzucenia z siebie wszystkiego, co we mnie siedzi. Chcę móc wygadać się o tym, o czym nie mogę. Chcę krzyczeć. Marzę o tym, aby ktoś mnie wysłuchał. Nie chcę tak dalej żyć. Chcę być normalna. Tak jak kiedyś. No dalej Dowódco! Dlaczego mnie jeszcze nie unicestwiłeś?! Przecież słyszysz, jak bez przerwy przeklinam cię w myślach. Obserwujesz mnie i wiesz, jak bardzo cierpię. Ale nie, ty nic z tym nie robisz! Bo masz wszystko głęboko w dupie! Jesteś żałosny!

***
Atmosfera wśród chłopaków bardzo się rozluźniła, od czasu, kiedy Cesaria się wybudziła. Brad zaczął znów cały czas się uśmiechać, był skory do żartów. Siedzieli właśnie w studiu wesoło dyskutując na temat najbliższego koncertu. To miała być wielka impreza i chłopcy cieszyli się na myśl o kolejnym występie i spotkaniu z fanami.
- Joe coś długo idzie po te chipsy... - powiedział zirytowany Rob.
- Chyba pojechał do Korei po jakieś egzotyczne żarcie - zaśmiał się Brad.
W pewnym momencie drzwi wejściowe otworzyły się za pomocą kopnięcia i stanął w nich nie kto inny, jak obiekt ich rozmowy cały obładowany rozmaitymi paczkami z jedzeniem.
- Jestem Hahn... - oznajmił z poważną miną - ...Joe Hahn...
- Hej, Bondzie! Wolisz wstrząśnięte czy zmieszane? - spytał śmiejący się Chester.
- Myślę, że woli dostać po mordzie! - wykrzyknął z udawaną złością Robert.
- Na grubeegoo!! - odezwał się Dave wstając z krzesła i podnosząc zaciśniętą w pięść rękę do góry.
- Po żarcie!! - swój okrzyk bojowy wydał Bennington.
- Nie! Nie! Oddam wszystko! - powiedział załamany Joe.
- Dawaj!
- Joe... Ale wszystko... - Mike spojrzał wymownie na DJ'a, bo zauważył jak upycha paczkę chipsów po kurtkę.
- Ugh... Przez was będę głodny - rzucił zirytowany.
- To dobrze, przynajmniej schudniesz - Dave spojrzał z politowaniem na Hahn'a, który odpowiedział mu wzrokiem mówiącym: ,,Spadaj człowieku od mojego tłuszczu! To mój skaarb...!"
- A, właśnie. Joe! Kochany sąsiedzie mój! Jutro z rana idziemy pobiegać! 20km w niecałą godzinkę! - rzucił uradowany Chester, który od niedawna udaje, że biega, codziennie...
- Ty chyba sobie jaja robisz!
- Ależ oczywiście, że nie! Z samego rana, o wpół do piątej zwalam cię z wyra i wciskasz się w dresiki!
- Chyba ci słońce przygrzało!
- Stary! Jest zima! Słońce nie przygrzewało od tygodnia! - wykrzyknął Mike nie mogąc powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
- Tak więc, kochany nasz Joe'usiu, połóż się dziś wcześniej spać i nie sprowadzaj panienek. Pamiętaj, że ja wszystko słyszę zza ściany!
- Wypraszam sobie! Czy ja kiedykolwiek sprowadziłem sobie panienkę do pokoju?! - spytał oburzony DJ.
- Ohoho... Myślisz, że nie słyszałem waszej ostatniej akcji z Heidi? - odpowiedział pytaniem na pytanie Bennington. Reszta zespołu zaczęła się jeszcze bardziej pokładać ze śmiechu widząc zaczerwienione policzki Koreańczyka.
- ee... chyba ci się coś wydawało... - obiekt żartów próbował się tłumaczyć niesamowicie się przy tym jąkając.
- Szczerze wątpię... Może nie widzę dobrze, ale słuch mam świetny - Chester zabawnie poruszał brwiami.
- Wracając do naszego biegania... Chyba wolisz jednak przebiec 30 kilometrów!
- Nie! Człowieku, błagam, daj mi spokój! - Joe spojrzał na kolegę wzrokiem zbitego psa i prawie padł na kolana, aby błagać go o litość.
- No dobra... 25 - Chester zaśmiał się szyderczo. Reszta chłopaków śmiała się do rozpuku. No, oprócz Hahn'a. On raczej nie był zadowolony...

***

:)

wtorek, 21 stycznia 2014

Urodzinki Roba! :D

Przedstawiam Urodziny Roba według Tiny :D
Wiem, że dziecinne, ale każdy z Nas jest dzieckiem, prawda? :3


Heloł! xD
Wiecie jaki zajebisty dziś dzień? :D
Taaak, Rob ma urodzinki, jeeej! <3
Robert Gregory Bourdon, perkusista zajebistego zespołu Linkin Park obchodzi dzisiaj swoje 35 urodzinki!!
Śpiewamy!
Happy Birthday to you...
Co to kuffa?! Nie fałszować! xD
To jeszcze raz...
Happy birthday, to youuu!!! <3
Noo... tera lepiej :D
Także no...
Zrobiłam taką piękną karteczkę i cyknęłam taką piękną foteczkę :3
Proszę, oto one:
Paczajta, jakie pikne :D
Roob <3
Wiecie, że on jako jedyny z LP nie ma żony? :D
A wiecie, że tą żoną będę ja? 3:D
Roxy mi już plan ślubu zrobiła! xD
(Tylko kosztorysu lepiej mojemu mężowi nie pokazywać... xD)

Rob: Suupeer :D
Paczajcie, jak się do mnie uśmiecha :3

Z nałogu go leczyć nie zamierzam :P
Tak! Ty (znaczy ja) będziesz moją żoną! <3
xD

Kij z tym, ż nawet nie wie, że istnieje :3

I tak będzie moim menszem <3
A jak któraś go będzie podrywać to niech pamięta, że przejadę John Deere'm!!! xD

Ohoho, paczajcie xD
Nie ma to jak zabawa kolorowymi magnesikami dla dzieci u siostrzyczki :3

I <3 U, Rob! <3


Kropka. Mówcie, co sądzicie o moich wywodach xD

czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 9


      Przeszedł go dreszcz, gdy malinowe usta dotknęły jego warg.
W  jednej sekundzie przypomniał sobie wszystkie chwile spędzone z tą dziewczyną.
Przed oczami pojawił mu się ich pierwszy pocałunek. Niepewny, jednak cudowny. Taki, którego się nie zapomina.
Potem ich romantyczne spacery. Park, rzeka, ulubiona kawiarnia... I te spojrzenia ludzi. Osób, które zwyczajnie im zazdrościły. Zazdrościły im radości z życia, jaką okazywali na każdym kroku. Całusy, śmiechy, pomoc innym, słabszym, czy biedniejszym. To bez znaczenia. Dla nich najważniejsza była pomoc istotom żyjącym na tym świecie. Mimo, że większość byłą i jest nieczuła, skąpa i niemiła. Oni i tak pragnęli każdego zarażać śmiechem. I czasami im to wychodziło. Podchodzili do smutnego przechodnia i zagadywali go. Pocieszali, rozmawiali, czasem zapraszali na kawę lub ciastko. To im sprawiało prawdziwą radość. Kiedy przypadkowi ludzie zaczynali się przez nich uśmiechać.To było największe szczęście, jakie mogli sprawić sobie i innym. Cieszyli się życiem. Nie żyli przeszłością, chodź ta dziewczyny była druzgocąca. Radowali się każdą chwilą spędzoną ze sobą i trwali przy teraźniejszości. Nie przejmowali się opiniami innych. Można powiedzieć, że razem byli idealni. Aż do tego wydarzenia, które wywróciło ich życie do góry nogami...
- Co się stało? Czemu znowu trzymam cię w ramionach? Dlaczego znów mogę cię dotknąć, poczuć, że jesteś ze mną...?
- Po prostu... wróciłam. Znów jestem z tobą. Cieszysz się...? - spytała niepewnie wpatrując się w szaro-zielone oczy mężczyzny.
- Oczywiście, że się cieszę. Jestem niewyobrażalnie szczęśliwy, bo po raz kolejny mogę mieć cię w ramionach - odparł pewnie ściskając dziewczynę.
- Przepraszam... - wydukała wtulając swoją twarz w tors Dave'a. Z jej oczu powoli zaczęły sączyć się słone łzy, w których skrywało się potworne wieloletnie cierpienie.
- Cii... Nie masz za co, to nie była twoja wina. Najważniejsze, że tu jesteś. Jesteśmy - powiedział cicho mocno przytulając do siebie płaczącą Rosalee - Razem - szepnął całując ją czule w czoło. Był cholernie szczęśliwy, że może trzymać ją w ramionach. Może nie okazywał otwarcie swoich uczuć, ale w sercu czuł ogromną ulgę. Miał ochotę krzyczeć i skakać z radości, potrząsać każdym napotkanym człowiekiem i obwieszczać mu wspaniałą wieść. Wróciła. Znów może być szczęśliwy.

***

     Poruszyłam delikatnie powiekami. Nie wiedziałam gdzie jestem, ból rozsadzał mi głowę od środka. Czułam się jakbym była bombą sprzed  I Wojny Światowej i przygotowywała się do wybuchu. Było mi potwornie gorąco. Miałam wrażenie, że zbliżam się do piekła. Znalazłam w sobie siłę i zaczęłam powoli podnosić moje powieki w górę. Zamrugałam kilkakrotnie i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Właściwie to tylko przyjrzałam się ścianie przede mną, bo nie poruszałam głową. Była biała niczym wybielone ząbki gwiazdeczki pop'u. Powoli przypominałam sobie moje... właśnie, co? Czym było to rozdwojenie? Nie potrafię tego nazwać... To zbyt dziwne...
W każdym razie przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia lub cokolwiek to było. Wiem, że leżę w szpitalu. Zaraz... co to za głosy? A ten facet? Ten, który siedział wtedy przy moim łóżku? Muszę się rozejrzeć.
Przekręciłam ostrożnie głowę w stronę dobiegających mnie odgłosów. Kiedy przyjrzałam się postaciom siedzącym przy moim łóżku, oniemiałam. Niemożliwe, to ten sam człowiek, którego widziałam już wcześniej. W dodatku z jakimś drugim, który bez przerwy wystukuje palcami rytm na każdym przedmiocie. W dodatku uśmiechał się jak jakiś zboczeniec! Matko, to będzie straszne...
- Obudziła się... - szepnął kudłaty niby do siebie, niby do zboczeńca, ale wciąż patrzył na mnie. Ja natomiast otworzyłam już szerzej oczy i nabierałam sił.
Westchnęłam. Te świry nadal ślęczały nad moim łózkiem. Rany, dlaczego musieli się do mnie przyczepić?!
- Em... Cześć - wydukał ten z miną zboczeńca, który próbuje się opanować. Nadal nie przestawał stukać palcami... ech...
Popatrzyłam na niego z irytacją, a potem przeniosłam wzrok na kudłatego.
- Hej... To może... Wezwiemy lekarza... - wstał i pośpiesznie wyszedł z pokoju pociągając za sobą stukającego zboczeńca. Odetchnęłam z ulgą i leżałam bezwładnie na łózku. Mam ich gdzieś, niech spadają. Nie mam najmniejszej ochoty na nowe znajomości.

***

- Stary, ona żyje!
- No, chyba tak. Ale zawsze możemy mieć zwidy. Zwłaszcza ty. Nie wiadomo, co tam wciągasz potajemnie - zaśmiał się perkusista.
- Daj spokój. Lepiej znajdźmy lekarza - Brad poszedł długim korytarzem w stronę gabinetu. Kiedy chciał zapukać drzwi odsunęły mu się spod ręki. Zamiast nich ukazała się pyzata twarz medyka.
- O, dzień dobry. Jakieś...
- Obudziła się - oznajmił radośnie Delson wchodząc mężczyźnie w słowo.
- Och, to wspaniale. Pójdę do niej zajrzeć - uśmiechnął się serdecznie doktor i wyminął muzyków.
- Zadzwonie do Chazza - zaproponował gitarzysta i wziął komórkę w dłoń.
- Lepiej do Mike'a - rzucił Rob.
- Czemu?
- A, tak jakoś. Napiszę do Dave'a i Joe'go.

*

- Ile spałam?
- Prawie dwa tygodnie - uśmiechnął się delikatnie lekarz grzebiąc przy urządzeniech przy łóżku.
- Cholera - zaklnęła dziewczyna pod nosem.
- Coś się stało?
- Nieważne. A właściwie, jak się tu znalazłam? - spytała. Chciała wiedzieć skąd ten cały cyrk.
- Potrącił panią samochód. Gdyby nie pan Brad, to byłoby z panią krucho - doktor skończył ustawiać urządzenia i stanął przy Chess uśmiechając się serdecznie.
- Pan Brad? - spytała niepewnie.
- Tak. Rozmawiała z nim pani, prawda?
- Tak... chyba tak... - bąknęła cichym głosem. Mężczyzna powiedział coś jeszcze o lekach i przesłuchaniu, ale ona już nie zwracała na niego uwagi.
,, Bohater? Sprawy lekko się komplikują... Cóż, podziękuję i zrobię swoje. Ot, cała filozofia. Nie będę się z nim cackać."

_______________________________

Posłuchajcie, mam do Was ogromną prośbę!
Trzeciego, w piątek (tj. jutro) moja przyjaciółka ma urodziny. To dzięki Niej ten blog jeszcze istnieje, bo zachęcała mnie do pracy. Zauważcie, że pod każdym rozdziałem jest jeden lub więcej komentarzy od anonimka z podpisem 'J.Z.'. :)
Bardzo bym Was prosiła, abyście w komentarzu napisali chociażby małe ,,Najlepszego" dla Niej.
Dla mnie to będzie wspaniałe i będę wiedzieć, że posiadam czytelników, którzy nie tyko czytają moje wypociny, ale także mnie wspierają i pokazują, że są.
Komentarze piszcie do kiedy chcecie, dla mnie ważne, aby po prostu coś było.
Ogromnie Wam dziękuję, jeśli coś takiego się pojawi. Odwdzięczę się Wam, zrobię co chcecie. Tylko proszę o te małe życzenia ;)
A teraz coś ode mnie dla Niej:
Julka, jesteś dla mnie ogromnie ważna, mimo, że czasem mnie wkurzasz i irytujesz, to jednak bez Ciebie nie powstałby ten blog. To Ty pomogłaś mi się podnieść i zawsze przy mnie jesteś. Życzę Ci, abyś była na każdym wymarzonym koncercie, żeby Gunsi zagrali jeszcze w starym składzie i żebyś nigdy się nie poddawała i zawsze miała siłę, by walczyć. (chyba, że działasz moim sposobem, pt.,,Mam to w dupie")
Także no, wspieraj mnie bardziej, bo bez Ciebie zginę :3
I <3 U

P.S. Uratujecie mi dupę tymi życzeniami, nie mam prezentu xD