wtorek, 22 października 2013

Rozdział 6

         - Matko... czemu wcześniej  nic nie mówiłeś? - spytał zaskoczony Chester. Wizyta u Roba była pierwszym od kilku dni spotkaniem z przyjaciółmi. Mike potrafi zdziałać cuda.
- Nie wiem... po prostu cały czas myślałem o tej potrąconej dziewczynie - skłamał Brad. Dobrze wiedział dlaczego nie wyjawił im prawdy od razu. Po prostu nie chciał, nie ufał im. Zapewne to dziwne. Są najlepszymi przyjaciółmi, znają się wiele lat, a on ufa tylko jednemu. Cóż zrobić. Gitarzysta rzadko komu powierzał swoje tajemnice. Zazwyczaj trzymał swoje sprawy z dala od innych.
- To chyba nici z dzisiejszej imprezy, co? - zasmucił się Rob.
- Na to wygląda. Przecież nie będziemy się bawić, kiedy ta dziewczyna leży w szpitalu... w dodatku w takim stanie - stwierdził Mike.
- No widzicie? I po cholerę ja wam to mówiłem?! Macie kolejna zmartwienie! Znowu przeze mnie! - wybuchnął BBB. Tak... tłamsił to w sobie już jakiś czas, aż w końcu to z siebie wyrzucił. Obwiniał się za odwołany koncert, a teraz jeszcze to. Tak bardzo kocha swoich fanów, że w noc po podjęciu decyzji w sprawie koncertu nie spał. Męczyły go wyrzuty sumienia. W pewnym momencie po prostu... popłakał się. Tak, Brad Delson, gitarzysta Linkin Park płakał po nocach w poduszkę, niczym nastolatka, którą 'chłopak' rzucił po kilku dniach. Dziwne, prawda? Jednak prawdziwe.
- Oj Brad, przecież to nie twoja wina... - uspokajał go Dave.
- Właśnie, że moja! Gdyby nie ja wszystko byłoby wspaniale. Ale ja zawsze muszę coś zepsuć! - wykrzyknął muzyk i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
- Brad! - wykrzyknął za nim Mike, ale ten już siedział w swoim samochodzie. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon.
,,Wiedziałem, że nie powinienem im mówić. Jak zwykle przeze mnie mają kłopoty" - truł się w myślach jadąc ok. 150 km/h. Spojrzał na licznik.
- Cholera. Jak będę tak dalej jeździł to niedługo się zabiję... A co tam -  powiedział do siebie i mocniej przycisnął pedał gazu.
Wyjechał za miasto, na pustą, prostą drogę. Prędkość jego samochodu wynosiła już niecałe 200 km/h. Zwolnił trochę i skręcił w lewo, na polną drogę. Zatrzymał się przy łące i wysiadł z auta. Poszedł dalej prosto, ścieżką. Dotarł nad mały staw i usiadł na brzegu. Podparł głowę o kolana i obserwował zachód słońca. Dobrze znał to miejsce. Kiedy był nastolatkiem dziadkowie zabrali go tutaj na biwak. To był jego ostatni wypad z nimi. Umarli w następnym roku, przed wakacjami. Bardzo bolała go śmierć dziadków. Jeszcze tydzień przed śmiercią babcia zapowiadała mu, że niedługo wyjadą znów na wspólne wakacje. Plan się jednak nie powiódł...
Gitarzysta wpatrzony w słońce kryjące się za horyzontem rozmyślał nad ostatnimi wydarzeniami. Znowu się obwiniał. Wiedział, że wszystko to wyłącznie jego wina.
,,Dlaczego ja? Co ja kurwa takiego zrobiłem, że jestem tak karany? Czy ta dziewczyna musi cierpieć? Wolałbym być na jej miejscu.Nawet jeśli miałbym cierpieć bardziej niż teraz... Obiecuję, że jeśli odnajdą sprawcę wypadku to nie zważając na konsekwencje po prostu go zabiję. Zabiję gnoja! A niech mnie zamkną w pierdlu! Byleby tylko ten skurwiel nie żył. "
Brad nigdy tak nie myślał. Zawsze był wesoły, radosny i szczęśliwy. A teraz poczuł chęć zabijania... Sam nie mógł uwierzyć w to, co przychodzi mu do głowy. Miał dość życia, miał dość samego siebie...

*** w tym samym czasie ***
Mieszkanie Roba

        Po wyjściu Brada reszta członków zespołu przez dłuższą chwilę wpatrywała się z osłupieniem w drzwi, którymi wyszedł.
- Co go ugryzło? Nigdy się tak nie zachowywał... Zawsze był taki... inny niż teraz... - stwierdził po chwili Joe.
- Dokładnie... - potwierdził zdziwiony Phoenix. Nie stać go było na razie na więcej niż jedno słowo.
- To co teraz zrobimy? - spytał Rob.
- Musimy go poszukać - zarządził zdecydowanym tonem Chester.
- Myślę, że lepiej zostawić go teraz samego. Nie będzie chciał z nami gadać.
- Mike, skojarz fakty. Słyszałeś pisk opon jego samochodu? Mogę się założyć, że jechał ponad stówę, może nawet więcej. A poza tym pomyśl. Zostawiłbyś mnie samego gdybym był na miejscu Brada? - Trzeba przyznać, że Bennington wie, jak przekonać Mike'a. Zawsze jako przykład podaje własnego siebie, bo wie, że Shinoda nigdy nie zostawił by go bez opieki po takiej kłótni. - Jeśli nie spowoduje jakiegoś wypadku, to będzie cud.
- Chester ma rację. Znam trochę Brada i dobrze wiem, że jest zdolny do wielu rzeczy, których możecie się po nim nie spodziewać - potwierdził Rob. Są z Bradem najlepszymi przyjaciółmi od wielu lat, więc wie o nim praktycznie wszystko.
- Dobra, jedziemy - zgodził się Mike. - Rob, bierzesz swój samochód?
- Jasne - powiedział perkusista i chwycił kluczyki do swojego Bentley'a. Po chwili wszyscy siedzieli już w samochodzie.
- Myślicie, że gdzie pojechał? - spytał Pheonix.
- Może najpierw sprawdźmy w domu. To banalne, ale jednak jest szansa, że go tam znajdziemy - zaproponował Mike. Rob odpalił silnik i zaczął jechać w stronę domu przyjaciela. Razem z Chesterem najbardziej martwili się o Delsona. Dla Bourdona był jak brat. Zawsze go wysłuchał, a gdy miał zły humor potrafił go pocieszyć jak nikt inny. No i zawsze bawili się ze sobą jak dzieci.
Czemu był ważny dla Chestera...? Dlatego, że on sam przechodził przez podobne wydarzenia. Często się obwiniał. Kiedy nie było Mike'a to właśnie Brad pomógł mu najbardziej. Pomógł wyjść z dołka i stanąć na nogi. Bez prochów i alkoholu. Wokalista nie chciał, aby jego przyjacielowi przydażyła się podobna historia, gdyż wie, że później bardzo trudno jest powrócić do normalności.
- Czy któryś z was próbował się do niego dodzwonić? - spytał Joe.
- Tak, ma wyłączony telefon - odpowiedział mu Chester.
Niedługo po tym byli już pod domem muzyka. Dobijali się do drzwi, stukali w okna i włazili na taras, aby dokładnie sprawdzić, czy nie ma go na posesji. Nic jednak nie znaleźli.
- Tu raczej go nie ma... - stwierdził zasmucony Rob. - Gdzie dalej jedziemy?
- Może pojeździmy po mieście? Brad lubi się przecież włóczyć - zaproponował Mike.
- Dobra, można spróbować. Chodźcie - zgodził się Chester i poszedł w stronę samochodu. Reszta podążyła w jego ślady. Nikt nie patrzył na żadnego z przyjaciół. Każdy myślał o gitarzyście i nie odważył się odezwać słowem.
Mężczyźni objeździli całą okolicę, ale nigdzie ani śladu kolegi.
- No i co? Gówno! Nigdzie go nie ma! - powiedział zrezygnowany Rob zatrzymując się na poboczu i uderzając pięściami w kierownicę.
- Nie poddawajmy się. Tu chodzi o jego życie, prawda? - stwierdził Chazz.
- Czekajcie... Chyba wiem, gdzie mógł pojechać... - powiedział cicho Shinoda.
- Co? - zaciekawił się Dave. Wszyscy skierowali wzrok na rapera.
- Pamiętacie, jak błagał nas, abyśmy pojechali z nim na biwak, za miasto? Mówił, że tam moglibysmy odpocząć, wyciszyć się.
- Myślisz, że tam jest? - spytał Joe z niepewnością w głosie.
- Myślę, że warto spróbować. - oznajmił Mike. Nie miał najmniejszego zamiaru się poddać.

________________________________________________

Znowu krótki rozdział. Ja po prostu nie potrafię pisać długich! ;-;
Jeszcze się dziwie, że nie spaliliście mnie na stosie/poćwiartowali/poszczuli psami/zamknęli w pierdlu za to, że tak długo musieliście czekać na rozdział. A jak już się doczekaliście, to okazało się, że jest do dupy. Ironia losu xD
Swoją drogą zapraszam na mojego drugiego bloga z opowiadaniami o FC Barcelonie - mojej drugiem miłości ♥ Piszę go wraz z koleżanką.
fc-barcelona-forever.blogspot.com
Jeśli jesteście fanami Barcy, lub znacie kogoś takiego to wpadajcie i polecajcie nasz blog! To dopiero początek, musimy się rozkręcić :D

Pozdrawiam,
Tina ♥

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział 5




When my time comes, forget the wrong that I’ve done
Help me leave behind some reasons to be missed
Don’t resent me and when you’re feeling empty
Keep me in your memory, leave out all the rest
 Leave out all the rest

  
                        Godz. 21:06

               Chess wracała do domu zmęczona po całym dniu pracy. Nie miała samochodu, więc szła pieszo. Dojście do celu zajmowało jej niecałą godzinę. Przechodziła właśnie przez pasy, które prowadziły do budynku, gdzie mieściło się jej mieszkanie. Wcześniej dokładnie sprawdziła, czy droga jest wolna. Zawsze to robiła. Kiedyś jej przyjaciółka zginęła potrącona przez samochód, bo nie popatrzyła, czy może bezpiecznie przejść. Kiedy czarnowłosa była już prawie na chodniku poczuła, że leci. Czarne, nieoznakowane BMW z zawrotną prędkością wtargnęło na jezdnię i potrąciło dziewczynę. Sprawiło, że przeturlała się po jego wierzchu. Cesaria mocno uderzyła całym ciałem o asfalt. Pomyślała tylko: ,,Nareszcie...".
Potem odpłynęła.

***

               Brad właśnie skręcał na Wild Lane. Lubił tędy jeździć. Zawsze było tu pusto, a kamienice umieszczone wzdłuż ulicy dodawały jej niezwykłego, tajemniczego uroku. Zresztą, sama nazwa mówi wiele. Gdy jechał tak zamyślony rozglądając się dokoła ujrzał coś dziwnego. Podjechał bliżej. Zmasakrowane ciało leżące na drodze. Bez zastanowienia zatrzymał samochód z piskiem opon i wysiadł z pojazdu. Kilka sekund później klęczał już nad zakrwawionym ciałem dziewczyny. Sprawdził tętno. Jest. Ledwo wyczuwalne, ale jest. To najważniejsze. Szybko wyciągnął z kieszeni komórkę i wykręcił numer na pogotowie. Do czasu przyjazdu karetki nie spuszczał oka z dziewczyny. Ułożył ją w bezpiecznej pozycji, tak jak uczyli go kiedyś na kursie pierwszej pomocy. Przypomniało mu się jak Mike namawiał wszystkich członków zespołu, aby na niego poszli. Brad uśmiechnął się w duchu na myśl, jak Rob turlał się ze śmiechu, gdy ten próbował ułożyć go na boku. Gość ma straszne łaskotki.
Po chwili zjawiła się pomoc, zrobiło się zamieszanie. Lekarze wpakowali Chess do karetki i udzielali jej pierwszej pomocy. Jeden z policjantów podszedł do muzyka.
- Czy jest pan rodziną poszkodowanej? Zna ją pan? - spytał od razu.
- Nie. Widzę ją pierwszy raz - odpowiedział zamyślony.
- A wypadek? Widział pan, co się wydarzyło?
- Nie. Dojechałem kiedy dziewczyna leżała już nieprzytomna na drodze. - gitarzysta odpowiadał niczym robot. Myślami był w karetce, przy dziewczynie. Tak bardzo chciał, żeby to się nie wydarzyło. Tak bardzo pragnął, aby ona była w pełni zdrowa. Może jej nie znał, ale czuł się za nią odpowiedzialny.
- Rozumiem. W takim razie to będzie na tyle. Proszę się jeszcze spodziewać wezwania na komisariat. Dobrej nocy - rzucił policjant i oddalił się. Brad podszedł do doktora, który zapisywał coś w notesie.
- Czy ona przeżyje? - zapytał wprost. W jego głosie dało się słyszeć nutkę nadziei i zatroskania.
- Zrobimy co w naszej mocy.
- A w którym będzie szpitalu?
- Na Evaner. Czy coś jeszcze? - doktor wydawał się lekko zdenerwowany.
- Nie, dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia. - pożegnał się lekarz i wsiadł do karetki. Po chwili odjechali wraz z nieprzytomną Cesarią.
Brad nie przestawał o niej myśleć. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby jej nie zauważył. Pewnie by już nie żyła... Zresztą, może przecież nie wyzdrowieć... Muzyk skorcił się w myślach. Nie może tak myśleć. Zawsze trzeba mieć nadzieję, tak uczyła go matka. Mężczyzna ominął policjantów badających sprawę i wsiadł do swojego samochodu. Odpalił silnik i z piskiem opon odjechał z miejsca wypadku. Truł się, że nie przyjechał wcześniej. Mógłby dołożyć temu skurwysynowi. Niech go tylko dorwie w swoje ręce... Porządnie mu zmasakruje twarzyczkę.
,,Przysięgam, że go zabiję. Będę go torturował dzień i noc bez przerwy, jeśli ona nie przeżyje..."
BBB jechał szybko, zbyt szybko. Jednak miał to głęboko w dupie. Zastanawiał się, czy wypadek był zaplanowany, czy też przypadkowy.
,,Phi, na pewno był zaplanowany. Normalny człowiek pomógłby, a nie odjechał bez słowa."
Po chwili dotarł do domu. W nocy nie mógł spać, męczyły go koszmary. Śniło mu się, że potrącona dziewczyna umarła przez to, iż dotarł za późno. Śnił, że sprawca zabije także jego, bo zniszczył jego plany. Zabije jego bliskich, przyjaciół i każdego, kto był wmieszany w sprawę. Że będzie na wolności.
Może miał rację...

***

Mieszkanie Brada, godz. 9:35

               Następnego dnia gitarzystę obudził dźwięk telefonu. Wyciągnął rękę w stronę szafki nocnej i chwycił telefon. Spojrzał na wyświetlacz. SMS od Roba.
,,Hej stary, co robisz dziś wieczorem?
Urządzam imprezkę, wpadnij! :D
Tylko weź flaszkę, bo Cię nie wpuszczę! :P"

Ach ten Rob, zawsze ma ochotę na żarty. No i na alkohol. Brad zastanowił się chwilę i odpisał:
,,Sorry, nie mogę."
Potem rzucił komórkę na łóżko i poszedł pod prysznic.
 Po śniadaniu wyszedł i wsiadł do samochodu. Pojechał do szpitala. Po kilku minutach dotarł do celu.
_____*_____
- Czy wiadomo już jak się nazywa? - zapytał Brad, kiedy znalazł się w gabinecie doktora. Tego samego, z którym rozmawiał tamtego wieczoru.
- Niestety nie. Policja sprawdziła jej telefon, przeszukała torebkę, ale nie znaleźli żadnego adresu, numeru do kogoś znajomego. Nikt także nie dzwonił, aby zapytać o dziewczynę. Żadnej wiadomości od rodziny. Trzeba czekać, aż się obudzi, nie ma innego wyjścia.
- Rozumiem. A jej stan zdrowia?
- Jest w śpiączce farmakologicznej. Udało się nam wybudzić ją ze śmierci klinicznej... - powiedział niepewnie doktor.
- Miała śmierć kliniczną?! - prawie wykrzyknął zdziwiony, a zarazem zmartwiony mężczyzna.
- Tak... Niech się pan nie martwi, już jest lepiej. - skłamał doktor.
- Oczywiście... Robicie co w waszej mocy... Mogę ją zobaczyć?
- Tak, ale tylko przez szybę. Pokój numer trzynaście. - powiedział mężczyzna.
- Dziękuję. - odpowiedział gitarzysta i wyszedł z gabinetu. Skierował się na lewo, w stronę wskazanego pokoju.
Stanął przed szybą i zatroskanym wzrokiem patrzył na dziewczynę.
 Na jej głowie założony był opatrunek, także na szyi znalazła się podobna ,,ozdoba". Prawa ręka i lewa noga były umieszczone w gipsie. Brad wpatrywał się w nią jak w obrazek. Do całego jej ciała podłączone były różnego rodzaju urządzenia podtrzymujące życie. Mężczyzna zwrócił uwagę na piercing zdobiący Chess. Zauważył trzy rzędy Wrist Piercing'u na nadgarstku, Sharks Bites pod dolną wargą, Cheeks w policzkach oraz Double Nostrill. To była tylko mała część kolczyków.
Delson poczuł wibracje telefonu, dzwonił Mike.
- Halo?
- Ej, gdzie ty jesteś? Dobijamy się do twojego mieszkania dobre pięć minut.
- Długa historia. Wpadnę do ciebie później i wszystko opowiem.
- Przyjdź do Roba. Będziemy wszyscy.
- Dobra. Do zobaczenia. - odpowiedział Brad i rozłączył się. Nie miał za bardzo ochoty opowiadać historii wszystkim członkom zespołu. Ufał tylko Mike'owi, jednak wiedział, że reszta nie odpuści.
Spojrzał jeszcze raz na śpiącą Cesarię. Nie wiedział kim jest, nie wiedział jak ma na imię, nie wiedział gdzie mieszka. Jednak pragnął się dowiedzieć. Miał wielką nadzieję, że dziewczyna niedługo się obudzi, że wyzdrowieje. Westchnął głęboko i odszedł.
Mieszkanie Roba, godz. 16:04

- No to opowiadaj. Gdzie ty się podziewasz cały dzień? - zapytał Mike, gdy Brad usiadł obok niego na kanapie.
- Muszę? - odpowiedział pytaniem na pytanie gitarzysta.
- Tak, musisz - podkreślił Spike.
Delson westchnął i niechętnie zaczął opowiadać historię o wypadku. Nie robił tego zbyt szczegółowo. Chciał jak najszybciej to skończyć.
Po tym jak umilkł, nikt się nie odzywał. Zdenerwowany czekał, aż któryś z członków zespołu zabierze głos.

_________________________

Post dedykuję Julii (J.Z.). Blog od tej pory będzie się nazywał ,,We're all gonna die" lub podobnie. Wyróżnienie w postaci reklamy otrzymuje Bennoda, autorka
 my-own-paranoia.blogspot.com
Postarałam się trochę i myślę, że długość rozdziału jest już znośna. :)
Teraz przedstawię Piercing jaki został wymieniony w tej części.

1. Wrist piercing:

2. Shark Bites:

3. Cheek Piercing:

4. Double Nostrill:



Rozdział do dupy, Tina ma doła.
Koniec. Kropka.


~•~

sobota, 5 października 2013

Rozdział 4

      22:38, mieszkanie Chess

               Cesaria siedziała na kanapie w salonie i jadła jogurt truskawkowy. Zastanawiała się, co będzie, gdy pieniądze babci się wyczerpią. Fakt, było ich jeszcze dość dużo, ale wszystko ma swój koniec, prawda? Dziewczyna znudzona ,,skakała" po kanałach telewizyjnych w poszukiwaniu ciekawego programu. Natrafiła na wiadomości.
- Na plaży w Los Angeles dziennikarze przyłapali Samanthę Bennington, żonę Chestera Benningtona, wokalisty słynnego zespołu rockowego Linkin Park. Kobieta była tam z młodszym od siebie mężczyzną. Zapytana o Chestera odpowiedziała krótko: ,,To przeszłość." Czy to naprawdę koniec słynnego małżeństwa?... - mówił prezenter telewizyjny. Chess nie usłyszała nic więcej, bo wyłączyła telewizor i wstała z kanapy. ,,Kolejny rozwód. Dobrze, że nie mam męża, ani chłopaka. Z miłością są same problemy."- myślała, gdy myła pojemnik po jogurcie. Nawet nie zastanawiała się kto to Chester Bennington, czy jego żona. Nie zwróciła na nich większej uwagi.

*** Ranek, godz. 6:56 ***
  
              Cesarię obudził dziwny chłód. Jakby okna w mieszkaniu były otwarte.Otworzyła oczy i rozejrzała się po sypialni. Nic, żadnych niepożądanych śladów. Wstała z łóżka i udała się do salonu. To, co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Przed jej oczami znajdował się wielki bałagan. Sofa była wywrócona, doniczki z kwiatami rozbite, zniknął też telewizor. Co dziwniejsze, okna były zamknięte. Dziewczyna skupiła swoje myśli i zaczęła rozważać nad wydarzeniami minionej nocy. ,,Ten chłód... Skąd on się wziął? I dlaczego nic nie słyszałam?". W pewnej chwili poczuła lekki ból na lewym ramieniu. Spojrzała na nie i ujrzała ślad, niczym po wbiciu igły. ,,Wszystko jasne, uśpili mnie. Najpierw wpuścili mi do pokoju środek usypiający, ale on nie działa zbyt długo, więc wstrzyknęli mi coś mocniejszego. Tylko jak oni zdobyli takie specyfiki?" Myślała ,,oni", bo miała wrażenie, że nie zrobiłby tego jeden włamywacz. Była też pewna, że nie byli to żadni amatorzy. Nagle ją oświeciło. Pieniądze! Pobiegła szybko z powrotem do sypialni i zaraz znalazła się przy szafie. Otworzyła ją i pośród rozwalonych ubrań wygrzebała kopertę. Błyskawicznie ją otworzyła, i zobaczyła, że brak w niej jakichkolwiek pieniędzy. Pocieszał ją tylko fakt, że na koncie w banku miała około 10 000 dolarów. Mimo to, w kopercie znajdowało się niegdyś znacznie więcej. W banku trzymała bardzo mało, bo po prostu im nie ufała. Zrezygnowana Chess wróciła do salonu. Usiadła na środku pokoju, na podłodze i skryła twarz w dłoniach.

                   ***

godz.12:48, dom Chestera

- Chester, weź się w garść. Przecież musimy tam kiedyś wrócić, prawda? - tłumaczył Mike przyjacielowi. Odkąd Bennington znalazł list, nie chciał nigdzie wychodzić, a przecież musieli znów znaleźć się w studiu. Byli umówieni z resztą chłopaków, aby omówić szczegóły następnego koncertu. Michael poważnie zastanawiał się, czy jego też nie trzeba będzie odwołać.
- Przecież możesz zrobić to beze mnie -  odpowiedział obojętnie wokalista. Siedzieli w jego kuchni i popijali kawę. Raper od godziny próbował namówić go na wyjście z domu. Bezskutecznie.
- Dobra. Siedź tu na dupie nadal. Wtedy na pewno wszystko ci się ułoży - syknął Spike. Zaraz po tym chwycił kurtkę i wyszedł trzaskając drzwiami. Chester tylko spojrzał w jego stronę, a potem odchylił się do tyłu na krześle i wpatrzony w sufit powiedział cicho:
- Życie jest do dupy.

 ***

Po wyjściu z mieszkania Chestera, Mike wsiadł do samochodu i pojechał do studia. Nie chciał wracać do domu, sam nie wiedział dlaczego. Gdy dojechał do swojego miejsca pracy, innych członków zespołu jeszcze nie było. Shinoda zajął się potwierdzaniem informacji związanych z odwołanym koncertem.
Około godziny czternastej pojawił się Brad. Nadal lekko utykał. Widząc Mike'a siedzącego za biurkiem w swoim gabinecie postanowił wejść.
- Mogę? - spytał uchylając drzwi.
- Jasne, wejdź - odpowiedział Spike nawet nie podnosząc wzroku znad papierów.
- Koncertu nie będzie prawda?... - spytał smutno BBB.
- Nie będzie. Nie przejmuj się.
- Niby jak? To wszystko moja wina.
- Przestań. Chodź już lepiej do pokoju głównego. Pewnie reszta się już zjawiła - Mike próbował ominąć temat. Jeszcze tego mu brakowało, żeby kolejny przyjaciel zaczął się nad sobą użalać.
Po spotkaniu z zespołem był wykończony. Zmęczyły go ciągłe pytania o Chestera. Musiał im wszystko wytłumaczyć, a to było dla niego bardzo ciężkie.
Tymczasem Brad pojechał na wizytę kontrolną do szpitala. Doktor chciał obejrzeć jego kostkę. Fakt, iż bolała go noga nie przeszkadzał mu w prowadzeniu samochodu. Po chwili był już w klinice.
- Wszystko w porządku panie Delson. Może pan już iść - powiedział lekarz, gdy gitarzysta ubierał lewego buta.
- Dziękuję. Do widzenia - pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Dostał tylko nakaz nie przemęczania nogi i receptę na maść, którą miał smarować kostkę.
Delson był już w połowie drogi do domu, gdy zobaczył coś, czego dla własnego dobra widzieć nie powinien...

____________________

Jest! W końcu się doczekaliście! :D Przepraszam, że tak długo, zabijcie mnie ;_;
I uwaga, ogłaszam mini konkurs na nazwę bloga :)
W komentarzach piszcie Wasze propozycje, ja później wybiorę najlepszą, a zwycięzcy zadedykuję piąty, przełomowy rozdział! :D
Nie myślcie, że Was wykorzystuję, po prostu chcę żebyście mieli jakiś udział w życiu bloga. :)
I pamiętajcie, że jeśli komentujecie z anonima, to podpiszcie się. Muszę Was przecież odróżnić, prawda? ;)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Komentujcie i bierzcie udział w konkursie! Uwierzcie, opłaca się :D